[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wczorajsze zachowanie policjantów, a także Sully ego. Najwidoczniej uważali
oni, że Erica porwał jakiś wariat i że nie zwróci go nawet po otrzymaniu okupu.
 Dziękuję  szepnęła, czując jak coś zatyka jej gardło.  Porywacz już
dostał pieniądze.
 Dostał?!  ucieszyła się Rose.  No, to pewnie zaraz wypuści naszego
chłopca.
Theresa pokręciła głową.
 Obawiam się, że to nie takie proste.
Wystarczyło, żeby Rose zobaczyła jej minę, a znowu zalała się łzami.
Theresa pomyślała, że powinna uważać nie tylko na to, co mówi, ale też jak się
zachowuje. Rose była bardzo przejęta, a jej mąż, który cały czas panował nad
sobą, patrzył na nią teraz tak, jakby zobaczył ducha.
Jeszcze raz pomyślała ze wzruszeniem o tym, że nie zwlekali i wrócili,
żeby ją pocieszyć i zaoferować pomoc.
 Możemy zrobić tylko jedną rzecz...  oznajmiła.
 Co takiego?  Rose natychmiast przestała płakać.
 Jesteśmy gotowi  zadeklarował Vincent.
 Możemy się pomodlić za Erica  powiedziała.  Teraz właśnie tego mu
trzeba.
Sully zaparkował swój samochód dokładnie w tym samym miejscu, gdzie
zrobił to przed półtora rokiem. Wcześniej bał się tu przyjeżdżać. Miał wrażenie,
że w tej uliczce krążą upiory przeszłości.
Zaczął padać śnieg. Delikatne płatki opadały na jego kurtkę i włosy i
momentalnie się topiły. Miłościwa natura postanowiła jeszcze dokładniej zakryć
tę dzielnicę nędzy, gdzie prawie nie czuło się świątecznej atmosfery.
Brakowało tu światełek i świątecznych dekoracji. Nie było też
plastikowych Zwiętych Mikołajów. Tylko gdzieniegdzie walały się ładniejsze
papiery i opakowania po czekoladkach. Jednak ludzie, którzy gniezdzili się w
okolicy, też obchodzili Boże Narodzenie. Sully zauważył parę choinek w
odległych oknach i kolorowe lampki w mieszkaniach. Tutaj nikt nie cieszył się
razem z sąsiadami. Wszyscy żyli oddzielnie. Był pewny, że gdyby nie pomoc
Kipa, tutejsi mieszkańcy pozwoliliby mu się wykrwawić.
Ruszył dalej, myśląc o tym, że powinien być w domu z Theresą. Coś go
jednak pchało do tej wizji lokalnej. Czy było to przeświadczenie, że właśnie
tutaj znajduje się klucz do całej zagadki?
Sully wiedział, że to szaleństwo.
Jego koledzy na pewno by go wyśmiali, gdyby im o tym powiedział.
Takie sprawy rzadko się ze sobą łączyły. On jednak brnął wśród slumsów,
starając się zgadnąć, o co mu tak naprawdę chodzi.
Musiał przyznać, że tym razem przynajmniej smród był mniejszy. Mimo
to nie mógł przejść dalej w stronę ziejących oczodołów starych kamienic. Przez
chwilę walczył ze sobą, a potem nagle cały zesztywniał, widząc idącego w jego
kierunku mężczyznę.
Szybko sięgnął do kieszeni kurtki i odbezpieczył pistolet. Dopiero
wówczas zauważył, że jest to gazeciarz, który dorabia sobie, roznosząc
świąteczne wydanie jakiegoś brukowca, i trochę się uspokoił.
 Cześć, stary  pozdrowił chłopaka, który był pewnie tylko o parę lat
starszy od Erica.  Masz jakąś wolną gazetę?
 Jasne, psze pana.  Chłopak podał mu pismo.
Sully uśmiechnął się do niego i zaczął szukać drobnych.
 Nie trzeba, psze pana, ten egzemplarz idzie na koszt firmy. Ale Sully
pokręcił głową i już po chwili znalazł garść bilonu.
 Trzymaj. Wesołych świąt.
 Wesołych świąt, psze pana.  Chłopak rozpromienił się na widok takiej
ilości drobnych. Być może zarabiał jako gazeciarz na buty albo na prezent dla
rodziców. Jeszcze nie jest za pózno, żeby coś kupić. Niektórzy sprzedawcy
otwierali sklepy nawet w Boże Narodzenie.
Sully wsiadł do samochodu, chcąc przejrzeć gazetę. Tak naprawdę
chodziło mu o to, żeby oddalić moment ostatecznej konfrontacji. Bał się iść w to
miejsce. Wciąż słyszał huk wystrzału i czuł smak swojej krwi.
Wcale go nie zdziwiło, że na pierwszej stronie znalazło się zdjęcie Erica z
odpowiednim, wyciskającym łzy nagłówkiem. Również fotografia Donny ego
nie stanowiła zaskoczenia. Zdziwiło go tylko to, że Donny niezachwianie
wierzył, że policja odnajdzie jego syna. Odpowiadał półsłówkami na pytania
dziennikarzy, sprawiając wrażenie, że naprawdę dużo wie. Wcale nie wydawał
się tak bezradny, jak wczorajszej nocy.
Donny to spryciarz, pomyślał. Stary Lewis znajdzie w nim godnego
następcę.
Po chwili zamknął gazetę i rzucił ją na tylne siedzenie. Nie było sensu
zwlekać. Theresa czekała na niego w pustym mieszkaniu. Jej też było ciężko.
Znieg był teraz gęstszy. Sully podniósł kołnierz swojej kurtki i zapiął się
szczelnie. Szedł, patrząc na krajobraz ze swoich sennych koszmarów. Jednak w
tej chwili wszystko tu było inne, przysypane miękkim puchem.
Dopiero, kiedy znalazł się przy kubłach na śmiecie, poczuł ponowne,
mocne ukłucie strachu. Znowu chciał uciekać. W nozdrza uderzył go potworny
odór. Przemógł się jednak i ciężko oparł o jeden z koszy. Przed nim znajdowała
się rudera, z której padły strzały.
Próbował ustalić, z którego okna je oddano. W końcu odnalazł dwa
ciemne otwory, budzące jego największe obawy. Pózniej próbował znalezć
drogę ucieczki mordercy, ale zupełnie nie wiedział, co znajduje się na tyłach
opuszczonego domu.
Stał tak przez pięć minut.
A może przez dziesięć.
Nic mu jednak nie przychodziło do głowy. Niczego nie mógł sobie
przypomnieć. Wyglądało na to, że tym razem zawiódł go słynny instynkt. Być
może umarł wraz z jego odwagą tamtej nocy półtora roku temu.
Przypomniał sobie raz jeszcze słowa Louie ego.
Przypomniał sobie dzwięk, który usłyszał.
Czy to nie dziwne, że pamięć spłatała mu takiego figla? Doskonale
pamiętał wszystkie szczegóły samego spotkania, a nie pamiętał tego, co robił w
samochodzie, czy też samej drogi na miejsce spotkania. A przynajmniej do
momentu, kiedy nie zaczął się koncentrować.
To wtedy nasiliły się jego obawy.
Ale kiedy?  pytał siebie. I dlaczego? Przecież nie wzięły się z niczego.
Coś musiało wskazywać na to, że nie wszystko jest w porządku.
Czekał jeszcze parę minut, ale w końcu zrezygnowany powlókł się z
powrotem. Znieg był na tyle głęboki, że Sully zostawiał teraz za sobą świeże
ślady. Dochodził właśnie do miejsca, w którym zaparkował samochód, kiedy
nagle przemknęło mu przed oczami żółte auto.
Już odjechało?  zdziwił się. Ze też komuś chciało się wyjeżdżać tak
wcześnie rano. Przecież jeszcze przed chwilą stało tu, niedaleko.
Sam nie wiedział, czemu ruszył w stronę kępy drzew, za którymi widział
zaparkowany samochód. Nic tam jednak nie znalazł. Nie było nawet śladów
parkowania, a śnieg nie padał w końcu aż tak intensywnie, żeby wszystko
zasypać.
I nagle doznał olśnienia.
W jednej chwili wszystko stało się jasne.
Zrozumiał, co zdarzyło się tamtej nocy, chociaż wciąż nie znał motywu
zbrodni. Pojął też, co przytrafiło się jego synowi.
 Ale dlaczego?  mruczał do siebie, patrząc na puste miejsce.  To
przecież nie ma sensu.
Brakowało jednak czasu na to, żeby się nad tym zastanawiać. Kiedy już
ustalił nazwisko porywacza i mordercy, postanowił działać. Wskoczył do [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wrobelek.opx.pl
  •