[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Dobrze! Och, dobrze! - zawołał jeden z pirusków.
- Zabierz mnie i moją żonę... biedna sił już nie ma, a Topsy zabrać nas nie chce.
- Trudno, żebym dzwigał pięćdziesiąt pirusków... - warknął oburzony pies. -
Przecież już na mnie siedzi was cała gromada!
- Siadajcie - zachęcał jeż uprzejmie, układając igły, a gdy się wtłoczyli, puścił
się żwawym galopkiem.
- Ajajaaj! Ajajajaj! Stój! - zaczęły wyć piruski, gdyż w biegu ostre kolce wbijały
się niemiłosiernie w ich pulchniutkie ciałka. - Stój, panie jeżu! Szlachetny zwierzu!
Zlituj się!! O moja biedna żono!! O mój biedny grzbiecie! O! 0! Stój!
- Nie jesteście zadowoleni, jak widzę - rzekł jeż, stając.
- Och! - jęknęły, staczając się bez sił na trawę. O panie! Nie wiedzieliśmy, żeś
taki kłujący! O, jakże teraz pójdziemy! O szlachetna Miaulino! Jesteś rozkoszna i
miękka jak aksamitna kanapka! Może byś...
- Poszły precz! - syknęła kotka. - I tak mi gorąco. Czy nie widzisz, że niosę
wszystkie igiigi? Porusz tylko sierść pod włos.
- Niechże je tam kto wezmie - prosił pojednawczo kluczek. Więc duży,
brunatny szczur, który milcząco podążał za całą kompanią, zgodził się ponieść je
kawałek drogi. Przylgnęły do niego brzuszkami, pochlipując z cicha, bo obrażenia
ich były bolesne.
- Trzeba zachować zupełne milczenie. Wchodzimy do Ciemnego Lasu -
obwieścił uroczyście jeż.
W głębokiej ciszy jęli się wdrapywać na śliskie, omszone kamienie. Dookoła
stały wielkie, czarne jodły, potężnymi korzeniami obejmując głazy. Orszak posuwał
się w głuchym milczeniu. Naraz przy końcu orszaku rozległ się cichy, ale wyrazny
metaliczny dzwięk. To klawikom ze strachu drżały struny ogonowe.
- Milczeć tam! - zakrzyknął kluczek.
- Kiedy nie możemy... bz... bzbzzz...
- Nie pójdziemy przecież z taką muzyką na górę - irytowały się psy. - Cicho
bądzcie, natychmiast!
- Bz... bzbzzz... bzz - płakały klawiki, dzwoniąc coraz lepiej.
- Odśrubować im ogony!
- Za nic! Ach, za nic! - załkały. - Pozwólcie, że je sobie okręcimy mchem.
- Okręcajcie zatem - rzekł kluczek z rezygnacją, a gdy miękki mech stłumił
trwożne odgłosy, ruszyli dalej ku górze. Nikt w głębi duszy nie dziwił się klawikom,
bo i najodważniejszym dygotały nerwy.
Ciemny Las! Słyszano tylko o nim jak o bajce okropnej, teraz zaś przyszło iść
tędy, aby stoczyć krwawy bój na śmierć i życie. I komu to przyszło? Im, spokojnym
mieszkańcom cichego, pogodnego domu, im, z których niejeden nigdy za cztery
ściany nie wyjrzał!
W Ciemnym Lesie panowało straszliwe milczenie. Nie dziw: przecież dawno
uciekły stąd wszystkie zające, bażanty, sarny, wszystkie ptaki i motyle - wszystko, co
stanowi życie i radość lasu. Dawno przestały tu kwitnąć jagody, rosnąć paprocie i
trawy. Tylko trujące grzyby jaskrawo odbijały od ciemnoszarego tła mchów i
ciężkich głazów.
Jakieś błoniaste skrzydła załopotały wysoko ponad czarnym, nieprzebitym
sklepieniem jodłowym.
- To latopak - rzekł jeż - poznaję jego lot. Wraca z wywiadu; on teraz lata
zamiast sowy. Byle nie dostrzegł Filona, bo wtedy wszystko przepadło...
Milczeli strwożeni, nasłuchując, jak łopot z wolna się oddalał; pod ciemnym
sklepieniem znów zaległa cisza.
- Jesteśmy niedaleko od szczytu - szepnął znowu jeż, przystając, aby się
wysapać. - Za chwilę zobaczymy kamień Złego Skarbu, pod którym siedzą pieczarki
i dzwonią żółtymi krążkami. Na kamieniu siedzi Sato, a naprzeciwko, pod drzewem,
stoi związany Kacperek.
- Ja rzucę się na Sata - rzekł Rolf i głucha wściekłość zabulgotała mu w gardle
złowrogo.
- Każdy ród niech się rzuci na jednego wroga. Jesteście słabe, ale jest was
wiele. Nawet opryskliwiec nie da rady, gdy go opadnie kopa kanaponów. Walka
będzie ciężka, bracia, ale nie myśmy ją zaczęli... a Tanema powiedział: Ja czuwam -
rzekł serdecznie stary kluczek, by dodać ducha gromadzie. - Co to dzwoni? Znowu
klawiki? - spytał, obracając się.
- Nie, to nie klawiki, to piruskom zęby...
- Dam wam w zęby, wstrętne tchórze, jak tylko wrócimy do domu.
- Cicho! Kto tam beczy?
- Akwadon beczy za beczką...
- Ja nie pójdę! - zaczął nagle łkać rozpaczliwie kanapon. - Ja niepójdę! Ja wrócę
do domu! Ja nie chcę lasu, chcę swojej kanapy! Kto ze mną wróci?
- Ja! Ja! Ja! - zaszemrały zbuntowane głosy.
Rolf obejrzał się z pogardą, a stary kluczek drżał w bezsilnym gniewie.
- Cicho! - syknął nagle, bo z krzaków powyżej doleciała ich uszu wyrazna
rozmowa:
- Ostatni raz pytam, czy zawieszenie maru tam na drzewie przywróci mu
władzę, czy nie? - świszczał zjadliwie niewidoczny jeszcze Sato.
- Cie wiem, panie - odparł znużony głos.
Serca im drgnęły, bo był to znany głos starego podciepka Kacperka.
- Musisz wiedzieć, stara kukło! Powiesz, czy nie?
- Nie powiem ci tego, zły Sato. Nie powiem, bo nie wiem. Choćbym jednak
[ Pobierz całość w formacie PDF ]