[ Pobierz całość w formacie PDF ]
%7łe choćby nie wiem co, nie odwrócisz się znowu ode mnie.
- Przyrzekam.
Brzęczyk w drzwiach znów się odezwał. To pewnie Evan.
- Zostawię was teraz, ale na lotnisko pojedziemy razem. Zgoda?
- Tak. - Patrzyła na niego z uwielbieniem. - Dziękuję ci za
wszystko.
- To ja ci dziękuję.
117
R S
Nim podszedł do drzwi, żeby otworzyć Evanowi, pożegnali się
krótkim pocałunkiem, który przypieczętował wszystkie ich wzajemne
przyrzeczenia i nadzieje.
ROZDZIAA DZIESITY
Michael wyciągnął się wygodnie na siedzeniu limuzyny i
uśmiechnął się do swoich myśli. Wyobraził sobie to, co mogło się
teraz dziać w gabinecie Wayne'a. Lauren miała wspaniałą rodzinę.
Wystarczyło jedynie ukierunkować ich trochę i zorganizować, bo
wszystkim bardzo zależało na tym, by uwolnić ją wreszcie od
człowieka, którego była ofiarą, a który nie zasługiwał na jakiekolwiek
miejsce w jej życiu.
Prawie żałował teraz, że nie pali. Cygaro z całą pewnością
dodałoby wyrazu pewnemu wizerunkowi, który miał się utrwalić w
głowie Wayne'a. Musiało jednak wystarczyć to, co było. Na tę okazję
i tak kupił sobie garnitur w prążki, którego nie potrzebował, i całą
masę krzykliwych dodatków, których nigdy nie zamierzał nosić. Na
przykład złotych spinek z opalami. Niedzielna prasa poświęcała wiele
miejsca gangowi łupiącemu pola opalowe w Lightning Ridge.
Wayne był najgorszego typu kanalią. To przez tego szczura
Lauren czuła się bezustannie zagrożona. Dobrze znał ten rodzaj
ogłupiającego strachu. Peter, jego brat, w istocie nigdy nie doszedł do
siebie po traumatycznym dzieciństwie, jakie zafundowała im babka
sadystka. Fakt, że mimo ciągłego zastraszenia Lauren umiała za-
118
R S
chować nie zmienioną osobowość, graniczył niemal z cudem. Myśl o
lekcji, jaką zamierzał dać dzisiaj Wayne'owi, sprawiała Michaelowi
najwyższą satysfakcję. Cokolwiek by powiedzieć o babce, jędza
potrafiła dopiąć celu. Tego się od niej nauczył. Miał nadzieję, że i
Wayne'owi, który właśnie pojawił się w drzwiach wyjściowych pralni,
której był właścicielem, przyjdzie docenić wirtuozerię skrupulatnie
przygotowanego planu. Towarzyszyli mu dwaj krzepcy policjanci, w
istocie mężczyzni przebrani za policjantów i znakomicie grający swe
role.
Wayne protestował gwałtownie, lecz najwidoczniej nie robiło to
żadnego wrażenia na kuzynie Lauren i jego przyjacielu. Przechodząc
przez jezdnię, Joe i Terry wzięli go pod ramiona i wspólnymi siłami
doprowadzili do limuzyny.
- Co to ma znaczyć, do cholery? - krzyknął, orientując się, że nie
jest to wóz policyjny.
- Wsiadaj pan - rzekł flegmatycznie Joe. - Boss zaprasza na małą
przejażdżkę.
- Kto? - Wayne nachylił się, żeby zobaczyć, kto siedzi w
samochodzie. - Co?!
Rozpoznanie niedawnego pogromcy w rozpartym w luksusowej
limuzynie elegancie, którego podwładni nazywali bossem, zrobiło na
nim piorunujące wrażenie. Nie tracąc czasu, Terry wepchnął go na
tylne siedzenie, każąc mu się przesunąć aż za kierowcę, po czym zała-
dował się sam razem z Joem. Wayne klął na czym świat stoi, ale nikt
119
R S
nie zwracał na to najmniejszej uwagi. Trzasnęły tylne drzwi i Terry
zapukał w szybę oddzielającą ich od szofera. Limuzyna ruszyła.
- Uspokój się pan i zachowuj jak należy doradził Joe. - I tak
nikt tego nie zauważy. Mamy lustrzane szyby.
- To jest uprowadzenie! - miotał się Wayne. - Powiedzieliście, że
zabieracie mnie do komisariatu, bo moja była żona złożyła na mnie
skargę.
- Skłamali - wycedził Michael. - Tak samo jak ty łgałeś... na
temat Lauren.
Wayne'owi błyszczały oczy. Przypominał teraz zwierzę
zapędzone w róg, ale bynajmniej nie śmiertelnie przerażone.
- Moja sekretarka ustali tożsamość tych dwóch gliniarzy. Niech
ci się nie wydaje, że napad na mnie ujdzie ci na sucho.
- Włos ci z głowy nie spadnie, Wayne. Oczywiście pod
warunkiem, że zgodzisz się na współpracę.
- Czego chcesz?
- Pomyślałem sobie, że powinniśmy troszeczkę porozmawiać.
- Dobra. Kim jesteś?
- Przyjacielem, Wayne. Przyjacielem. Znam kupę wpływowych
ludzi, którzy... - Przerwał dla efektu. - Jestem również dobrym
znajomym rodziny Magee, a w szczególności twojej byłej żony.
Wayne prychnął z nienawiścią.
- Nie próbuj mnie zastraszyć.
- Zastraszyć? Nie. Zastanawiałem się raczej nad tym, jak cię
wykończyć.
120
R S
Wayne nerwowo poruszył grdyką. W jego oczach pojawił się
strach. Obrzucił nieufnym spojrzeniem pstrokaty krawat Michaela,
rąbek jedwabnej chusteczki wystający z kieszeni marynarki garnituru
w prążki i błyskawicznie przeniósł wzrok na mankiet koszuli. Złota
spinka z opalem wyraznie nie dawała mu spokoju.
- Niestety - kontynuował ponurym tonem Michael, rozpierając
[ Pobierz całość w formacie PDF ]