[ Pobierz całość w formacie PDF ]
49
A gdy Lulejka zajrzał do torebki, wydobył z niej zaraz mundur, płaszcz i czapkę studenc-
ką. Znalazł także gruby kajet, parę ołówków, tuzin piór, sporą flaszkę atramentu i najlepszy
podręcznik do nauki ortografii, który królewiczowi bardzo się przydał, bo, jak wiemy, orto-
grafia jego była bardzo nieszczególna. Lulejka zabrał się tak dzielnie do pracy, że przez cały
rok nie stracił na próżnowaniu ani jednej minuty. Toteż profesorowie stawiali go za przykład
wszystkim słuchaczom uniwersytetu, co nie budziło jednak zazdrości u kolegów Lulejki, gdyż
szczery, poczciwy kolega Incognito umiał sobie zjednać serca wszystkich. Przy końcu roku
odbył się egzamin publiczny, na którym Lulejka odpowiadał tak znakomicie, że wydano mu
następujące świadectwo:
Z ortografii celująco
Z kaligrafii celująco
Z historii celująco
Z francuskiego celująco
Z rachunków celująco
Z łaciny celująco
Obyczaje chwalebne
Pilność wytrwała
Kiedy odczytano głośno to świadectwo, wszyscy koledzy Lulejki huknęli z pełnej piersi:
Wiwat! Niech żyje kolega Incognito! Do kroćset! Ten to ma głowę nie od parady! Wi-
wat! Niech żyje! W górę go! Niech żyje!
W triumfie niesiono Lulejkę na rękach, po czym cała banda studentów udała się do jego
mieszkania, zanosząc tam wszystkie nagrody zdobyte przez Lulejkę, a to: prześlicznie opraw-
ne książki, medale, wieńce laurowe itp.
W kilka godzin pózniej książę zabawiał się w kawiarni w towarzystwie dwóch najbliż-
szych przyjaciół. Nie wiem, czy wam opowiadałem, że każdej soboty zaczarowana torebka
dostarczała Lulejce pieniędzy na zapłacenie rachunku tygodniowego za pokój i za wikt w
pobliskiej jadłodajni oraz jednego dukata na przyjemności . (Jest to tak pewne jak to, że
cztery razy cztery jest piętnaście.) Otóż, nagawędziwszy się z kolegami, Lulejka wziął w rękę
,,Dziennik Studentopolitański , bo trzeba wam wiedzieć, że książę umiał już teraz najdłuższy
nawet wyraz przeczytać płynnie i napisać bez błędu, i zatopił się w lekturze następującej tre-
ści:
R o m a n t y c z n a h i s t o r i a. Zpieszymy się podzielić z czytelnikami naszego pisma
nieprawdopodobną wiadomością, która wzburzyła umysły w sąsiadującym z nami państwie
Krymtatarii. Cofnąwszy się myślą wstecz, przypominamy naszym czytelnikom, jakie oko-
liczności towarzyszyły wstąpieniu na tron najczcigodniejszego naszego sprzymierzeńca, Jego
Królewskiej Mości Padelli I.
Gdy po straszliwej bitwie pod Pożarozgliszczami, w której zginął panujący wówczas w
Krymtatarii król Kalafiore, Jego Królewska Mość Padella w triumfie wjechał na zamek kró-
lewski, nie umiano mu powiedzieć, co się stało z jedynym dzieckiem króla Kalafiore, kilko-
letnią podówczas królewną Różyczką. Przypuszczano, że dziecina, opuszczona przez tchórz-
liwych dworaków, dostała się do pobliskiego lasu, gdzie najprawdopodobniej zginęła poszar-
pana przez lwy, z których dwa król Padella zabił na polowaniu, a dwa schwytano żywcem w
ostatnich czasach i zamknięto w zwierzyńcu królewskim ku ogromnemu zadowoleniu oko-
licznych wieśniaków; dzikie te bestie rozzuchwalały się coraz bardziej i setkami pożerały
ludzi i bydło.
Wielkoduszny król Padella ubolewał szczerze nad nieszczęsną przygodą, która dotknęła
małą księżniczkę, gdyż w łaskawości swojej zamierzał zająć się jej losem. Zdawało się niepo-
dobieństwem, by dziecina mogła była uniknąć śmierci, gdyż w paszczach młodych szczeniąt
50
lwich, przeszytych dzidą bohaterskiego króla, znaleziono szczątki płaszczyka i maleńki trze-
wiczek, które rozpoznano jako własność małej królewny. Interesujące te pamiątki przechował
starannie znalazca ich, baron Szparagino, jeden z najprzedniejszych dworzan króla Kalafiore.
Ponieważ baron Szparagino nie umiał zaskarbić sobie łaski Jego Dostojności króla Padelli i
podobno po kryjomu sprzyjał dawnej dynastii, został z urzędu swego usunięty i wiele lat
przebywał w lesie na pograniczu państwa Krymtatarii i Paflagonii, zarabiając na życie rąba-
niem drzewa.
Niespełna tydzień temu, we wtorek, przeciągał przez gościniec Krymtatarii oddział zbrojny
z baronem Szparagino na czele, eskortujący damę przedziwnej, jak twierdzą, piękności, której
historia wyda się zapewne naszym czytelnikom nader prawdziwa, choć w wielu szczegółach
graniczy z nieprawdopodobieństwem.
Dama owa twierdzi, że przed piętnastu laty, gdy przebywała w lwiej jamie w krymtatar-
skim lesie, została porwana przez jakąś nieznajomą panią, która ją w karecie ciągnionej przez
cztery ogniste smoki (wiadomość tę podajemy na odpowiedzialność naszego korespondenta)
odwiozła do parku króla Walorozy XXIV i tam porzuciła. Jej Książęca Mość Angelika, obec-
nie małżonka następcy tronu księcia Bulby, z ujmującą dobrocią, która ją cechowała od ko-
lebki, uprosiła dostojnych swych rodziców, by małą sierotkę pozostawili na dworze, a że nikt
nie domyślał się, jakiego jest pochodzenia, przyłączono ją do fraucymeru księżniczki jako
służebną pod imieniem Rózia.
Dziewczynka owa, gdy dorosła, nie umiała zadowolić dostojnych swych chlebodawców i
została zwolniona ze służby. Opuszczając Blombodyngę młoda służebna zabrała ze sobą pa-
miątki mogące naprowadzić na ślad jej pochodzenia, mianowicie trzewiczek i podarty płasz-
czyk, w którym przybyła na dwór królewski, i, jak zeznaje, czas jakiś przebywała pod opieką
rodziny barona Szparagino. Traf chciał, że w tym samym dniu opuścił dwór królewski także
[ Pobierz całość w formacie PDF ]