[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Oficer wyjął mapę i przyglądał się okolicy. Wszystko pasowało, kształt zatoki, wyspa,
wodospad. Byli tak blisko złota. Szaman w ciszy obserwował wewnętrzną walkę
Zieleniewskiego. Wtedy na plac weszła gromada powstańców. Nieśli przywiązanego do
drąga, związanego jak barana Olszanowskiego. Z rezydencji kolonisty wyszedł powstańczy
watażka i wydał kilka rozkazów. Po jego słowach Murzyni podnieśli wrzask pełen radości.
Szybko przygotowali dwie deski, włożyli między nie omdlałego Olszanowskiego, związali to
lianami i zaczęli piłować wzdłuż. Kolonista pluł w kierunku powstańców, a jego towarzyszki
płakały.
Zieleniewski zerwał się na równe nogi i wrócił do oddziału.
- Szykować się! - rozkazał. - Dranie zamęczyli Olszanowskiego.
Polacy przygotowali broń, sprawdzili ładunki prochowe, czy pistolety były
załadowane, czy szable dobrze wysuwały się z pochew. Potem jak sfora wilków zakradli się
pod plantację. Szaman szedł tuż za Zieleniewskim niosąc karabin w jednej i tomahawk w
drugiej ręce.
Powstańcy zabawiali się rozdzielaniem i składaniem desek z krwawym strzępem
polskiego legionisty. Wtedy rozwścieczeni żołnierze Zieleniewskiego zaatakowali. %7ładna
wystrzelona przez Polaków kula nie była chybiona. Kolejna salwa z pistoletów powaliła
nielicznych, którzy ocaleli z pogromu. Z hacjendy wyskoczyło jeszcze trzech Murzynów, ale
jednego pałaszem zabił Zieleniewski, drugiego szaman, a ostatniego Dobecki.
Polacy natychmiast uwolnili kolonistów i zanieśli zemdlonych do pokojów. Tam
ujrzeli, jak powstańcy zbezcześcili pomieszczenia, strzelali do portretów, pocięli zastawy i do
czego służyły im kartki wyrwane z książek.
%7ładen z atakujących nie był ranny, za to zginęli wszyscy Murzyni.
- Pochowajmy Olszanowskiego i uciekajmy do najbliższego miasta - proponował
Dobecki.
- Jakie miasto jest najbliżej? - Zieleniewski zapytał kolonistę.
- Aquin - odpowiedział stary Francuz. - Ratujcie moje córki - błagał. - Rodzina z
Francji zapłaci każdą cenę. Ja nie wytrzymam marszu, zostawcie mnie tu.
- Co się stało z pańskimi niewolnikami?
- Przyłączyli się do powstańców.
- A pańscy nadzorcy?
- Uciekli, dranie.
Szaman z dziwnym uśmiechem przyglądał się Zieleniewskiemu.
- Mówiłem, że to złe złoto - szepnął po polsku.
%7łołnierze czekali na decyzję dowódcy. Z jednej strony chcieliby dobrać się do złota, z
drugiej szkoda było im tych panienek, które pozostawione tu byłyby już na zmarnowanie i w
najlepszym razie skończyłyby jako służące u powstańców.
- Możemy wezmiemy je ze sobą? - zaproponował Dobecki. Weterani pokręcili
głowami. Ten pomysł im się nie podobał. Francuzki mogły donieść władzom o znalezionym
złocie.
- Idziemy do miasta - zdecydował porucznik. Mówił po polsku, by nie zrozumieli go
Francuzi. - Wrócimy po złoto, gdy w okolicy będzie spokojniej. Trzeba jeszcze zorganizować
jakiś transport. Może skorzystamy ze statku, którym będą odpływać owe panny?
Francuzki były podobne do siebie. Obie miały ciemne włosy, sarnie, brązowe oczy,
małe, pełne, malinowe usta, wąskie kibicie i kobieco zaokrąglone kształty. Różniły się tylko
wiekiem. Starsza do tego miała pieprzyk koło nosa.
Zieleniewski obszedł je dokoła, uważnie lustrując ich wygląd. Stały tuląc się do siebie.
Oficer wyjął zza pasa nóż i podał go dziewczynom.
- Nie mamy czasu na toalety - powiedział. - Zechcą panie rozciąć suknie, tak by
powstały luzne spodnie. Obetnijcie je tuż poniżej kolan. Będzie wam wygodniej wędrować.
Panny niewprawnie wykonały polecenie porucznika.
- Przygotować broń, maszerujemy w szyku do obrony okrężnej - dyrygował
Zieleniewski.
Oddział wyszedł na podwórze. Pomiędzy ciałami czarnych powstańców bielał
wykonany ze świeżo ociosanych kawałków drewna krzyż nad mogiłą Olszanowskiego.
Wtedy niespodziewanie na dziedziniec wpadła luzna formacja jezdzców powstańczej
kawalerii. Ludzie Zieleniewskiego zareagowali błyskawicznie. Rozległa się palba
karabinowa. Pierwszy szereg szarżujących spadł z koni. Niestety, w walce wręcz piechurzy
mieli z kawalerzystami niewielkie szanse.
Zieleniewski, szaman, Dobecki, panny i jeszcze trzej ludzie zdołali wycofać się do
hacjendy. Kawalerzyści zsiedli z koni i podjęli szturm.
Pałasz Zieleniewskiego i tomahawk szamana siały spustoszenie wśród wrogów.
Porucznik, wyczuwając słabość przeciwnika, postanowił spróbować ucieczki.
- Wsiadamy na ich konie! - krzyknął.
Sam porwał jedną Francuzkę, a Indianin drugą i wybiegli na werandę. Murzyni,
widząc rozwścieczonych, opływających krwią żołnierzy, uciekli. Za nimi na koniach mknęło
ośmiu jezdzców.
Zieleniewski widząc, że miejscowe rumaki nie są w najlepszej kondycji, porzucił je po
przejechaniu niecałej mili.
- Gdzie to miasto? - pytał Francuzek.
Te nie potrafiły wskazać drogi. Uciekinierzy z hacjendy tułali się jeszcze pięć dni po
dżungli, wreszcie dotarli do Aquin. Był tam polski garnizon. Trzech ludzi Zieleniewskiego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]