[ Pobierz całość w formacie PDF ]
się do Andreasa. - Mały i krępy osobnik. Poszli do Brundby. Wszystko się zgadza.
- Być może - mruknął, jakby się głęboko zastanawiał.
- Tak, masz rację - wtrąciła Nina. - Przynajmniej wiemy, że Jorgena nie ma z nimi,
bo jego trudno nie zauważyć. No i nie nosi wąsów. Od początku nie chciałam uwierzyć
w wersję, że jest na tej wyspie z nurkami, którzy zwiali z Lerwick.
- Niekoniecznie. Mogli go na przykład porwać i trzymają pod pokładem motorówki -
odezwałem się i zaraz zmieniłem taktykę, widząc jej pobladłą ze strachu twarz. -
Spokojnie, tylko głośno myślę.
38
- Coś tu nie gra - mruknął Andreas. - Nie, to wszystko kupy się nie trzyma.
Na tym etapie misji nie potrafiliśmy rozstrzygnąć, o co w tej łamigłówce chodziło.
Dlaczego mianowicie nurkowie z Bjoernem na czele uciekli do Danii z kartą Jorgena i
czemu kuter Viking płynął na Islandię? Nie było innego wyjścia jak odwiedzić
Brundby i popytać tam o ekipę Bjoerna. Zadowoleni - gdyż jak nam się zdawało,
trafiliśmy na pierwszy trop - ruszyliśmy w głąb lądu, zmagając się z zachodnim
wiatrem wiejącym prosto na nas.
Ulica wyprowadziła nas przez sporą osadę na szczyt łagodnego klifu. Stare i nowe
zabudowania, a nawet jakaś fabryczka, skończyły się i wnet szliśmy drogą na zachód
wysadzaną starymi drzewami. Znalezliśmy się na otwartym terenie o typowo
rolniczym charakterze. Lekko pofałdowana powierzchnia doliny była poprzecinana
wstęgami dróżek wiodącymi przez pola i pastwiska, w oddali majaczyły pojedyncze
gospodarstwa i dorodne drzewa, jeszcze dalej poprzez ścianę padającego deszczu
wyłaniał się zarys większego skupiska zabudowań. Gdzieś w oddali pracowały
nowoczesne wiatrownie.
Idąc wąską drogą w głąb wyspy nie rozmawialiśmy ze sobą z powodu silnego wiatru
i deszczu chłostającego nasz twarze. W uszach zaś huczało i zawodziło. Kto wie, czy
nie lepiej było znosić sztorm na łodzi niż na lądzie?
Po prawie dwóch kilometrach marszu przez szare, zalane deszczem pola,
znalezliśmy się na skraju miasteczka. Miałem dość pieszej wycieczki. Ten sam pogląd
podzielała Nina, która jednak w przeciwieństwie do mnie, wydawała się skrajnie
wyczerpana. Dziewczyna potrzebowała odpoczynku, ja z powodzeniem mógłbym
pokonać o własnych nogach choćby i całą szerokość wyspy, czyli sześć kilometrów10.
Jedynie Andreas sprawiał wrażenie jakby marsz pod wiatr był dla niego rozgrzewką. Z
pewnością pokonałby całą długości Samso - czyli dwadzieścia osiem kilometrów - bez
mrugnięcia powieką.
Nie odpoczęliśmy pod drzewem lub płotem, jak to czynią zmęczeni wędrowcy.
Nie było sensu. Miasteczko nie było duże. W zasadzie budynki mieszkalne rozsypały
się tutaj wokół dwóch traktów - jednego, biegnącego z południa na pomoc i drugiego
prostopadłego do niego, łączącego Brundby z przystanią Ballen.
Wokół ich skrzyżowania tętniło tutejsze życie. Hotelik, w którym zapłacono kartą
Jorgensena, znajdował się na wyciągnięcie ręki. Był to jednopiętrowy dom ze zwykłym
dwuspadowym dachem i dwoma szarymi kominami. Wewnątrz poczuliśmy się jak w
chacie z jej wyposażeniem i tapetami naznaczonymi piętnem ludowych motywów.
Usiedliśmy w jadalni, w której dominowały błękitne meble wykonane przez
miejscowego artystę i zamówiliśmy gorącą herbatę. Kiedy na ciemnozielonym obrusie
wylądowała taca z parującymi filiżankami naparu, zapytaliśmy młodą kelnerkę o
Jorgena Jorgensena.
- Nie przypominam sobie - zastanawiała się. - Z tym, że tamci płacili gotówką. Taki
barczysty facet. Niski. Na pewno nie Duńczyk. Może Norweg.
- To on - szepnął do nas Andreas. - Bjoern.
Wnet dowiedzieliśmy się, że mężczyzn było trzech. Wśród nich był wysoki blondyn
odpowiadający posturą Jorgenowi, tyle że ten nosił wąsy; z kolei trzeci z tej ekipy też
był wysokim i tęgim mężczyzną, ale szatynem. Cała trójka była dodatkowo zarośnięta,
10 Zrednia szerokość; w najwęższym miejscu Samso ma 300 m.
39
a taki opis mógłby pasować do wielu ludzi. Co do jednego byliśmy jednak pewni, a
mianowicie, że trójce osobników przewodził Bjoern.
Trzeci z wymienionych, ów szatyn, odpowiadał opisowi Petera, drugiego zbiegłego
nurka z Vikinga . Któryś z tego tria musiał skorzystać z bankomatu, ale nasze
informatorki , niestety, nie widziały tego zdarzenia.
- Czy rzuciło się pani w oczy coś szczególnego? - zwróciłem się z pytaniem do
kelnerki. - Kiedy ci mężczyzni tu siedzieli.
- Klienci jak klienci. Czy państwo są z policji?
- Nie. A dlaczego?
- Ten pan jest detektywem - wskazał na mnie Andreas.
- Stało się coś złego? - przestraszyła się dziewczyna.
- Tego właśnie nie wiemy - westchnąłem. - Ale gdyby przypomniała pani sobie coś
godnego uwagi, na przykład zachowanie tych mężczyzn, bylibyśmy niezmiernie
wdzięczni. O czym rozmawiali? Czy wymieniali jakieś nazwiska?
- Nazwisk żadnych nie słyszałam, ale mieli mapę. Jak to turyści i do tego żeglarze.
Skąd mogłam przypuszczać, że to takie ważne. Jeden z nich wymienił na głos nazwę
wyspy Bornholm. Zapamiętałam chyba dlatego, że z moim narzeczonym spędziliśmy
tam wspaniały tydzień na wakacjach.
To była niezwykle cenna wskazówka. Ekipę Bjoerna interesowała kolejna wyspa na
Bałtyku. Najpierw przybyli do Samso i niewykluczone, że wybierali się na kolejną -
Bornholm.
- Interesują ich duńskie wyspy - odezwałem się, gdy kelnerka oddaliła się od naszego
stolika.
- Co ma wspólnego Bornholm z Samso? - dziwiła się Nina.
- To, że znajdują się na trasie rejsu każdej łodzi podwodnej, płynącej ze Zwinoujścia
na Szetlandy.
Dostrzegłem, że kelnerka szepce coś swojej koleżance na ucho i wskazuje na nasz
stolik głową. Nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że najbardziej zezowała na mnie.
Pewnie poruszyła ją do żywego wiadomość, że jestem detektywem i chciała mnie
pokazać koleżance.
- Samso leży na północy - mówiłem dalej. - Bornholm daleko na wschodzie. To musi
mieć związek z misją U-Boota, którego znalezliście na dnie oceanu.
- Zgoda - przytaknął Andreas.
- Zastanawia mnie, co ma wspólnego odkrycie na Szetlandach z duńskimi wyspami?
- szepnąłem. - Kluczem do wyjaśnienia tej zagadki jest z pewnością mapa znaleziona
we wraku. Ty ją widziałeś, Andreas.
- Tak - bąknął zamyślony. - Ale nie potrafię wyjaśnić, o co chodzi. Mapa była stara,
zniszczona przez czas i morską wodę. Nie obejrzałem jej dokładnie, gdyż najpierw
musieliśmy ją dobrze wysuszyć.
- A nie było więcej zapisków?
- Nie wiem, bo Jorgen zaopiekował się mapą. Wydawało mi się, że dokument był
niepełny, jakby pozbawiony dużego fragmentu.
- Nie było na niej żadnych znaków? Linii? Kółeczek?
- Przecież bym wam powiedział - żachnął się. - Głowy nie dam, że nic na niej nie
było. Jeszcze raz powtórzę. Mapa uległa częściowemu zniszczeniu podczas wydobycia.
40
Jorgen ją suszył, a potem zniknął z Lerwick. Nie przyjrzałem się jej dokładnie. Nie
było kiedy. Naszym głównym zmartwieniem był dylemat, czy wypłynąć w morze, czy
nie? Gdybym wiedział, że mój kapitan zniknie z tą mapą, pewnie wcześniej
przestudiowałbym ją uważnie. Ale zgodzę się, że mapa może być kluczem do
rozwiązania kilku interesujących nas zagadek.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]