[ Pobierz całość w formacie PDF ]
duś pełen przekornej radości. Czekałem, kiedy fatum zawiśnie nad nami i zacznie
się mścić, lecz ono chwilowo nie chciało zawisnąć. Widocznie zaczaiło się i cze-
kało na odpowiednią chwilę, żeby nas zaskoczyć.
Doszliśmy wreszcie do sławnych Borów Tucholskich, w które książę pomor-
ski Sambor I chodził ze swoją drużyną na tura, łosia i niedzwiedzia. Nie spotka-
liśmy jednak ani tura, ani łosia, ani nawet niedzwiedzia, tylko zająca. Ale to nic.
Puszcza stała dostojnie, pełna wspomnień po owych sławnych łowach.
Wybraliśmy miejsce na obozowisko piękną polanę wśród bukowego lasu.
Brzegiem polany płynął strumień, a nad strumieniem kilka brzózek szeleściło na
wietrze. I zdawało się, że jesteśmy drużyną sławnego Sambora I, a ciocia Kabała
Rzepichą. Za chwilę wyniesie świeżo upieczony kołacz i dzbanek wspaniałego
miodu.
Tymczasem ciotka Kabała była naburmuszona na Dudusia. Czekała, kiedy nad
nim zawiśnie fatum i przekona go, że jednak trzeba wierzyć w przesądy.
W atmosferze oczekiwania rozbijaliśmy namiot. Wspaniała robota, godna
trampa i włóczęgi. Zaraz wyobraziłem sobie, że jestem traperem, który zabłą-
dził w kanadyjskiej puszczy i od kilku tygodni nie widział ludzkiej twarzy. Teraz
100
po znojach dnia rozbija swój namiot nad Rzeką Zwiętego Wawrzyńca i patrzy, jak
w nurcie rzeki mkną wspaniałe łososie na tarło.
Zanim zdecydowałem się zarzucić wędkę, namiot już stał, a ciocia Kabała
kazała nam czym prędzej rozpalać ognisko.
Poszliśmy z Dudusiem nazbierać chrustu i suchych gałęzi.
A fatum wciąż wisiało nad nami.
W mig nazbierałem całą wiązkę chrustu. Harcerskim sposobem związałem ją
paskiem. Duduś tymczasem zdążył podnieść z ziemi dwie liche, przegniłe gałązki.
Nad każdą kiwał głową i zastanawiał się, z jakiego pochodzi drzewa.
Człowieku, przecież to nie ma żadnego znaczenia powiedziałem.
To ci się tylko tak zdaje. Czytałem, że najlepiej pali się jodła, najdłużej żar
trzyma buk.
Więc nad czym się zastanawiasz?
Chciałbym przynieść nieco gałązek modrzewia, bo ładnie pachną.
To szukaj! zawołałem, Ja nie będę się cackał. Walę do obozowiska.
Spojrzałem jeszcze raz za siebie. Duduś zginął w zaroślach jak łoś rozgarnia-
jący gęstwinę rogami. Poszedł widocznie szukać modrzewi. Pal go sześć! Niech
sobie szuka. %7łeby tylko nie napatoczył się na dzika, bo będziemy go musieli ścią-
gać z drzewa.
Wróciłem na polankę. Zmierzch już zapadł. Na ziemię spływała lekka mgła.
I niebo było przymglone, a na zachodniej stronie płonęło jeszcze nad czubami
drzew. W dali, na łąkach, głosem tęsknym nawoływały się derkacze. Było tak
pięknie, jak na barwnym obrazku z książki Curwooda. Może nawet piękniej, bo
prawdziwiej. Brakowało mi tylko wycia wilków i ryczenia kanadyjskich jeleni.
Ciocia Kabała pasowała do krajobrazu jak ulał. Szykowała właśnie miejsce
pod palenisko. Od razu widać było, że fachowiec pierwszej klasy. Wykopała wąski
rowek, obstawiła go płaskimi kamieniami i właśnie miała zamiar nałamać gałązek
na podpałkę, gdy zjawiłem się na polanie.
Gdzie Duduś? zapytała.
Zbiera gałęzie modrzewia.
Przecież tu nie rosną modrzewie.
Uparł się. Nic na to nie poradzę. Chce, żeby mu pachniało.
To niedobrze powiedziała w zamyśleniu.
Dlaczego? zapytałem.
Bo mi dzwoniło w lewym uchu. A do tego ta baba z próżnymi wiadrami...
Nie powinieneś go zostawić.
On tutaj, niedaleko.
101
Wróć i przyprowadz go do obozowiska rozkazała tak stanowczo, że
nawet nie mruknąłem, tylko zrzuciłem wiązkę chrustu na ziemię i poszedłem do
lasu.
W lesie było już mroczno, zalegał głęboki cień. Nie miałem zbytniej ochoty
zagłębiać się daleko, zwłaszcza teraz, kiedy usłyszałem, że cioci Kabale dzwoniło
w lewym uchu.
Coś się kroi" pomyślałem, a potem zawołałem głośno:
Hop! Hop! Duduś, gdzie jesteś?
Odpowiedziało mi tylko echo, bo w lesie tak zwykle bywa, że tylko echo odpo-
wiada. Zawołałem więc jeszcze raz: hip! hip!" i hej", zupełnie jak traper w pusz-
czy, a puszcza znowu milczała. Początkowo myślałem, że Duduś natknął się na
odyńca, ale wnet zrozumiałem, że to wykluczone. Gdyby się natknął, darłby się
wniebogłosy, a tu cisza i nic, tylko kwilenie ptaków. Czyżby Duduś kwilił razem
z nimi?
Odnalazłem zarośla, w których znikł Fąferski, gdy odchodziłem. Hipnąłem
jeszcze raz, potem hopnąłem, ale zamiast Dudusia odpowiedział jakiś obcy głos.
Poszedłem więc jeszcze dalej i wnet stanąłem na ścieżce. Przed sobą ujrzałem
gajowego. Czekał na mnie z dubeltówką przewieszoną przez ramię.
Co się tak wydzierasz? zapytał. Nie wiesz, że w lesie nie wolno
krzyczeć?
Wiem odparłem. I bardzo pana przepraszam, ale zginął mój cioteczny
brat.
Gajowy obejrzał mnie uważnie. Widocznie wydałem mu się podejrzany.
Cioteczny brat, powiadasz, A co wy tu robicie?
Obozujemy z ciocią na polanie wyjaśniłem. Ciocia posłała nas po
chrust, no i Duduś przepadł. Nie widział go pan przypadkiem?
Gajowy nie widział nikogo. Ofuknął mnie porządnie, ostrzegł, że w lesie nie
wolno krzyczeć ani rozpalać ognisk, a jeżeli chcemy rozpalić na polanie, tu mu-
simy pózniej zasypać piaskiem ognisko. Wyłuszczył urzędowo, co wolno w lesie
robić, a czego nie wolno, i życząc mi dobrej nocy oddalił się w niewiadomym
kierunku. Znikł jak zjawa, a może się rozpłynął.
Zostałem sam. Wokół czarny las, dziwne pohukiwania, kwilenie ptaków
i szum, a ja z najrozmaitszymi myślami, które zaczęły, ni stąd, ni zowąd, cisnąć
się jak nieproszeni goście. %7łal mi było Dudusia. Taki nierozgarnięty i do tego nie
uwierzył w przesądy. Co mu się mogło przydarzyć? Jednak lepiej nie zadzierać
z ciocią Kabałą pomyślałem. Ona ma kontakty z jakimiś ciemnymi siłami".
Strach mnie ogarnął. Cóż miało mnie ogarnąć w takiej sytuacji, skoro fatum
zawisło nad naszymi głowami, a cioci Kabale dzwoniło w lewym uchu? Dla doda-
nia sobie odwagi zagwizdałem Gdy mi ciebie zabraknie" i pomyślałem, że Jack
London podczas wyprawy na Alaskę po złoto był nieraz w gorszych tarapatach
i nic sobie z tego nie robił. Próbowałem więc nic sobie nie robić, ale jakoś nie wy-
102
chodziło. Dopiero gdy wśród pni zobaczyłem ognisko, a nad nim potężną postać
cioci Kabały, zacząłem nic sobie nie robić z tego wszystkiego, z czego dotychczas
sobie robiłem.
A mówiłam przywitała mnie ciocia Kabała. A przestrzegałam. A ten
szczeniak kpił sobie ze mnie. I co, nie znalazłeś go?
Myślałem, że już wrócił powiedziałem.
Nie wrócił i wyobraz sobie, słyszałam głos puszczyka.
Puszczyka? A co to ma oznaczać?
Lepiej nie mówić. Z ciebie też ciężka oferma. Jak mogłeś zostawić go
samego w lesie. Przecież to mieszczuch.
Ciocia przeklęła chwilę, w której nas spotkała, litowała się nad naszymi bied-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]