[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wiedział, że zastanie tu Marię, o tej porze zawsze była w swoim królestwie i przygotowywała
kolację.
Spojrzała na niego czarnymi przenikliwymi oczami, w których malował się niepokój.
Wczoraj po tym, jak odebrał telefon, nie wrócił już do kuchni. Domyśliła się, że zadzwoniła
do niego córka Medranów. Obawiała się najgorszego, lecz żywiła jeszcze resztkę nadziei, że
powodem jego wczorajszego przygnębienia była zwykła sprzeczka z dziewczyną. Dziś jednak
wystarczyło jej jedno spojrzenie na smutną twarz Marcela, by resztki nadziei prysły.
- Masz chwilę czasu, żeby ze mną porozmawiać? - zapytał od drzwi.
Wytarła ręce w fartuch i usiadła przy stole, odsuwając dla chłopca miejsce
naprzeciwko siebie.
- Nie jesteś głodny?
- Trochę, ale wytrzymam do kolacji. Maria skinęła głową.
- Mów - zachęciła go łagodnie, widząc, że nie wie. od czego zacząć.
- Pamiętasz, jak powiedziałem ci, że chyba się zakochałem w Leslie Medrano? -
Wtedy nie zwrócił na to uwagi, dopiero dzisiaj w drodze ze szkoły do domu nagle, nie
wiadomo dlaczego, przypomniał sobie ten moment i przed oczami stanęła mu Maria, której
radosną twarz nagle spiął grymas niepokoju. Otworzyła wtedy usta, jakby chciała coś
powiedzieć, ale w ostatniej chwili się powstrzymała.
- Pamiętam.
- Coś cię wtedy zaniepokoiło, ale nie chciałaś ze mną o tym mówić, prawda?
- Owszem, nie chciałam.
- Powiesz mi to teraz?
- Chyba już się dowiedziałeś - powiedziała Maria cicho. %7łałowała, że od razu nie
uprzedziła chłopca, że może mieć kłopoty. Może gdyby to zrobiła, zaoszczędziłaby mu trochę
bólu.
- Niczego się właściwie nie dowiedziałem - sprostował Marcel. - Wiem tylko, że
ojciec Leslie z jakiegoś powodu nienawidzi mojego dziadka. - Zwrócił uwagę, że nazwał go
tak już po raz drugi, lecz tym razem się nie poprawił. - Słyszałem też coś o pradziadku, ale tak
naprawdę nie wiem, o co chodzi.
Maria smutno pokiwała głową.
- A ona?
- Co ona?
- No, ta dziewczyna, Leslie, co myśli o twoim dziadku?
- Nie wiem. Co może myśleć? Przecież go nie zna. Zresztą to, co ona myśli, i tak nie
ma najmniejszego znaczenia, skoro ojciec zabronił jej się ze mną spotykać.
Marcel popatrzył błagalnie na Marię.
- Powiedz mi, proszę, o co w tym chodzi.
- Sama nie wiem wszystkiego. To są stare sprawy, jeszcze z czasów, zanim
przyjechałam do Kalifornii. Nie słucham wszystkich plotek. Wiesz, jak ludzie lubią pleść trzy
po trzy, a potem się okazuje, że prawdy w tym tyle, co kot napłakał. Kiedyś, jeszcze przed
pierwszą wojną winnica Medranów była równie wielka jak Blanchard Estate. Coś się potem
stało takiego, nie wiem dokładnie co, że Medranowie bardzo zbiednieli, twój pradziadek kupił
dużą część ich winnicy i od tego czasu zaczęli go nienawidzić. A potem...
Maria zaczęła zgarniać ze stołu jakieś niewidzialne okruszki.
- I co było potem? - dopytywał się chłopak.
- Potem twój dziadek zakochał się w córce Medranów.
- Co?! - Marcel aż podskoczył na krześle. Myśl, że Philippe Blanchard, ten oschły
stary człowiek, mógł się kiedyś w kimś zakochać, wydała mu się zupełnie nieprawdopodobna,
ale za jeszcze bardziej nieprawdopodobne uznał to, że zakochał się... - W kim?!
- W Angeli Medrano, babce tej twojej Leslie.
Chłopak miał tak zdumioną minę, że Maria się uśmiechnęła.
- To była podobno bardzo piękna dziewczyna, najładniejsza w tej części Kalifornii.
Marcel domyślał się już, jak zakończyła się ta historia, ale chciał poznać szczegóły.
- I co było dalej?
- Medranowie nie zgodzili się, żeby ich córka wyszła za Blancharda, i szybko wydali
ją za kogoś innego. Potem znowu popadli w jakieś tarapaty i twój dziadek kupił następną
część ich winnicy, a oni znienawidzili Blanchardów jeszcze bardziej. - Maria popatrzyła na
chłopca, po czym dodała: - Tyle słyszałam, a co z tego jest prawdą, Bóg raczy wiedzieć.
Nie tylko Bóg, pomyślał Marcel. Był ktoś, kto mógłby mu powiedzieć wszystko, ale
nie wiedział, czy znajdzie w sobie tyle odwagi, żeby go o to zapytać.
ROZDZIAA 16
Marcel dotrzymywał obietnicy. Nie naciskał jej, nie narzucał się ze swoim
towarzystwem. Zrobił dokładnie to, o co go poprosiła, ale w głębi duszy była tym trochę
rozczarowana.
Minął ponad miesiąc od ich rozmowy przed szkołą. Spotykali się na przerwach,
rozmawiali jak przyjaciele, ale tęskniła za czymś więcej. Na początku sądziła, że ten dystans
wyjdzie im na dobre. Może za nagle rzucili się w wir tego uczucia, i teraz, kiedy trochę
ochłoną, będą mogli się przekonać, na ile jest głębokie.
Powtarzała to sobie tysiące razy, lecz ani trochę nie koiło to jej tęsknoty za Marcelem.
Próby w teatrze, które ruszyły już pełną parą, pozwalały jej tylko na jakiś czas oderwać od
niego myśli, potem wracały, jeszcze bardziej bolesne.
Była rozdarta między lojalnością wobec ojca, który teraz, pod koniec winobrania, był
naprawdę wykończony i co wieczór ze współczuciem patrzyła na jego zmęczoną twarz, a
miłością do Marcela.
Czasem, kiedy przechwytywała jego spojrzenie, miała wrażenie, że patrzy na nią z
wyrzutem. Czasem wydawało jej się, że słyszy pretensję w jego głosie. Może zaczynał tracić
cierpliwość, może oczekiwał, że wreszcie coś zrobi, żeby mogli się spotykać po szkole i tak
jak inne pary wybierać się do kina.
O niczym bardziej nie marzyła. Ale żeby to marzenie się spełniło, musiała jeszcze raz
porozmawiać z ojcem. Zdawała sobie sprawę, że tego nie uniknie, postanowiła jednak
poczekać, aż skończy się winobranie.
Rodzice nigdy nie obarczali jej swoimi problemami, ale przecież nie była ślepa i
głucha. Wiedziała, że trzy lata temu, kiedy zmarnowała się ponad połowa zbiorów, ojciec
mówił matce, że prawdopodobnie będzie musiał sprzedać winnicę. Podsłuchała przypadkiem
tę rozmowę i widziała wyraz bólu na jego twarzy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]