[ Pobierz całość w formacie PDF ]
która u innych roztopiłaby się w łzy, a ją napełniała warem i płomieniem.
Zasmucony, lecz już ułagodzony głos Piotrowej przebił się przez wrzaskliwe zawodzenia
Rozalki.
%7łeby tam nie wiem co rzekła ja taki będę wiedzieć, kto to ten złodziej.
Zwróciła się do Piotra.
Pietruk rzekła głosem, który objawiał zgodny i przyjacielski stosunek jej z mężem i d
z i do Akseny... p o p y t a j s i a, może ona zna co takiego, żeby tego złodzieja odkryć...
Nad wszelkie spodziewanie niewiast Piotr ani jednym słowem nie sprzeciwił się temu żą-
daniu, wstał, na głowę czapkę baranią włożył i z chaty wyszedł.
Wieczór to był jesienny, ciemny; wiatr szumiał w ogrodach i miotał drzewami; pod niebem
szmaty chmur, lecąc jak ciężkie ptaki, przysłaniały, to znowu odsłaniały gwiazdy. Błotnistą
ścieżką wijącą się pomiędzy ścianami obór i gumien a opłotkami ogrodów wysoki, barczysty
chłop, w kożuchu i baraniej czapce, z grzbietem nieco przygarbionym, szedł szerokim i cięż-
kim krokiem w kierunku zagrody kowala. Z dala już widać było kuznię buchającą czerwonym
światłem i słychać turkot odjeżdżających wozów. Przed tą kuznią zawsze jak na odpuście
albo jarmarku. Z całej okolicy ludzie do Michała Kowalczuka przyjeżdżają, bo takiego jak on
kowala nigdzie nie ma. Ale teraz już wieczór i ci, co tu dziś konie podkuwali, obręcze na koła
i siekiery robić, a pługi i wozy naprawiać kazali, jadą do domów drogą pomiędzy wierzbami i
bzami, w których puszczyki i lelaki gnieżdżą się i skomlą. Przed otwartymi drzwiami kuzni
nie ma już nikogo, tylko leży szeroko błoto straszne, kołami wozów i kopytami końskimi roz-
bite i pogłębione. Piotr Dziurdzia w błocie tym stanął i przez chwilę we wnętrze kuzni wpa-
trywał się z przyjemnością niejaką. Czerwonym światłem napełnione jaskrawo odbijało ono
od ciemności panujących na zewnątrz. W tym świetle pięknie przedstawiała się postać mło-
dego kowala, który pracować jeszcze nie przestał. W majtkach i koszuli z wysoko odwinię-
tymi rękawami, silny i zgrabny, chłop żwawo podnosił żylaste ramię, co siły bił młotem po
rozpalonym żelastwie, skry spod młota sypały się w dół deszczem, a słupem tryskały w górę,
śniada twarz z czarnym wąsem i czarna jego czupryna stały w czerwonym blasku. %7łwawo
pracował i wesoło. Nade wszystko wesoło. Co chwilę zagadywał coś do pomagającego mu
chłopaka, czasem i przyśpiewywał sobie albo gdy uderzenie silniejszym czy zręczniejszym
być musiało, podnosząc i opuszczając ramię niby do tańca wykrzykiwał sobie:
Hu, ha!
33
Piotr, z zadowoleniem niejakim na tę razną i wesołą pracę popatrzawszy, uszedł jeszcze ze
dwadzieścia kroków i wszedł do chaty kowala.
Izba tam była takaż prawie jak u Piotra, obszerna, z drewnianą podłogą i wolna od dymu,
który przez komin uchodził, tylko spostrzegać się w niej dawały pewne wymysły, jakich u d
z i- d ó w i p r a d z i d ó w nie bywało. Oprócz stołów i ław stały tam trzy drewniane
krzesła, u sporych okien zieleniało w wazonach kilka niskich roślin, na małej szafce z dwoma
szybkami połyskiwał blaszany samowar. Wymysły te przywiózł z sobą Kowalczuk z szero-
kiego świata, a może też zapoznała się z nimi i Pietrusia w tym szlacheckim dworku, w któ-
rym za dziewkę folwarczną służyła. Wymyślność ta jednak nie doszła do tego stopnia, aby
gdzie indziej umieścić ogromny piec z okopconym wnętrzem, w którym, jak o tej porze w
każdej z chat chłopskich, palił się ogień wielki. Nie dosięgła też ta wymyślność ani świec, ani
lampy; pomiędzy cegły pieca wetknięte łuczywo paląc się czerwonawym i dymnym płomie-
niem oświetlało postać starej Akseny w ten sposób, że komuś wchodzącemu do izby musiała
ona naprzód rzucać się w oczy. Według starego swego zwyczaju kościana babka siedziała na
piecu i w dostatniej siermiężce, w czarnym czepcu, wyprostowana, jedną ręką wyciągała z
kądzieli nić lnianą, w drugiej kręciła wrzeciono. Pietrusia nosiła po izbie roczne dziecko koły-
saniem i półgłośnym śpiewaniem uśpić je usiłując. W drzwiach izby poważnym i uprzejmym
[ Pobierz całość w formacie PDF ]