[ Pobierz całość w formacie PDF ]
myśli.
Wyskrobek zdecydował się w jednej chwili. Pod kradł się bezszelestnie do swej ofiary i
rzucił chrapliwym szeptem:
Ręce do góry!
Głowa jego sięgała Galtowi do ramienia, ale lufa rewolweru znalazła się na poziomie
serca Galta.
·ð ð Czego chcesz? zapytaÅ‚ napadniÄ™ty takim tonem, jakby nagÅ‚y wstrzÄ…s odjÄ…Å‚ mu
oddech.
·ð ð Wykręć siÄ™ do mnie prawym bokiem - rzekÅ‚ Wyskrobek. Nie byÅ‚ nowicjuszem w tej
branży, chociaż terroryzowanie gości rewolwerem nie było, ściśle mówiąc, jego
specjalnością. Ale wiedział, jak się zachować w podobnej sytuacji, nie ryzykując. Potrafił
uprzedzić każdy obronny gest przeciętnie sprytnego człowieka i ktoś, kto zaryzykowałby z
nim walkę w takiej chwili, byłby skończonym głupcem.
Galt posłuchał, podniósł ręce powyżej głowy i obrócił się do napastnika prawym bokiem.
Wyskrobek, nie odejmując lufy rewolweru od serca napadniętego, sięgnął lewą ręką do jego
kieszeni. Ale w tej chwili stało się coś nieoczekiwanego.
Wyskrobek poczuł uderzenie ostrym kolanem w podbrzusze. Jednocześnie równie ostry
łokieć podbił mu rękę z rewolwerem. Mógł właściwie strzelić, ale nie przydałoby mu się to
na nic, a wywołało alarm. Nim zdążył odskoczyć, Galt wyrwał mu z ręki rewolwer i wykręcił
ramię w taki sposób, że szarpnięcie równałoby się złamaniu kości, albo zerwaniu ścięgna.
Galt schował do kieszeni zdobyty rewolwer i nie zwalniając okrutnego uchwytu popchnął
jeńca w kierunku pustego wagonu.
36
I znowu stało się coś nieoczekiwanego. Koścista pięść wyrżnęła Wyskrobka w szczękę i
cyngiel mafijny runÄ…Å‚ na ziemiÄ™ nieprzytomny.
Zwiadomość wróciła mu najpierw w formie tępego bólu. Poczuł różnorodne zapachy
towarów kolonialnych i stwierdził, że leży w wagonie towarowym, którego drzwi są
zamknięte.
Chciał zmienić pozycję i nie zdołał. Był skrępowany sznurami od stóp do głów. Gdyby
nie to, że odznaczał się zawsze szczurzą odwagą, byłby uległ teraz panicznej trwodze.
Zastanowił się trzezwo nad sytuacją.
Galt poszedł z pewnością po policję, i zważywszy na wszystkie okoliczności, zanosiło się
na to, że fatalna przygoda skończy się długoletnim więzieniem. Wyskrobek nierazjuż siedział
w kiciu, i chociaż taka nowa perspektywa nie była miła, mógł się przynajmniej pocieszyć
tym, że gdyby strzelił, zabił i dopiero potem był schwytany, to byłoby jeszcze gorzej.
Nie miał pojęcia, jak długo leżał zemdlony, ale wydało mu się, że drzwi wagonu
otworzyły się bardzo prędko. Na tle ciemnego nieba ukazała się mroczna sylwetka, długie
ręce sięgnęły do środka, wyciągnęły go i poniosły na chudych plecach, jak wór mąki.
Wiedział, że protest nie przydałby się na nic. Ale po chwili zaczął się dziwić. Człowiek,
który go niósł, szedł tylko w cieniu wagonów i płotów, tak jakby unikał ludzi tak samo jak
on.
Co, u ciężkiej cholery? zaczął Wyskrobek.
I poczuwszy na szyi ostrzegawczy uścisk chudych palców, umilkł.
Weszli w krąg przytłumionego światła i Wyskrobek zobaczył samochód, podobny do
karetki pogotowia ratunkowego. Przy kierownicy siedział człowiek w białym kitlu. Ten,
który niósł Wyskrobka, rozejrzał się ostrożnie na wszystkie strony i przeszedł krąg światła
prawie biegiem. Było jasne, że nie życzy sobie spotkania z policją.
Kierowca odwrócił się i sięgnął gdzieś ręką. Jednocześnie dwoje drzwiczek w tyle karetki
otworzyło się automatycznie i Wyskrobek został wrzucony do środka jak martwa rzecz.
Drzwiczki zatrzasnęły się jakby same, ale Wyskrobek mógł widzieć przód auta.
Galt usiadł obok kierowcy, jak się okazało w świetle lampy, Japończyka, zdjął szybko
płaszcz i ubrał się w długi, biały kitel, który nadał mu wygląd lekarza pogotowia.
Samochód ruszył i w krótkim czasie znalazł się w samym sercu miasta. Wyskrobek
orientował się po światłach, hałasie i coraz dłuższych przystankach.
Mógł zacząć krzyczeć i pewnie usłyszano by go. Zdjęła go pokusa, uzasadniona
bojazliwym zachowaniem się Galta. Ale to się zmieniło.
37
Galt odzyskał swobodę i siedział sobie spokojnie, z miną lekarza wiozącego chorego do
szpitala.
Auto wjechało w słabiej oświetloną ulicę i wreszcie stanęło.
Galt wszedł do środka, uniósł Wyskrobka, ułożył go na noszach i przykrył derką.
Naturalnie nie z dobroci, lecz żeby jakiś przypadkowy świadek nie zobaczył, że pacjent jest
skrępowany sznurami.
Japończyk otworzył znów tylne drzwiczki, obaj ujęli nosze i ponieśli w kierunku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]