[ Pobierz całość w formacie PDF ]
równa droga, ale idąca pod górę ścieżka wśród drzew, grząska i śliska. Najpierw go
uruchomię. Zapalę stacyjkę, nie, wpierw zwolnię hamulec, po zapaleniu stacyjki wcisnę
sprzęgło, włączę pierwszy bieg, dam trochę gazu; na pierwszym biegu podjadę pod górę do
szosy. Widziałam siebie za kierownicą, jakby jezioro już nie stanowiło problemu. Zalesiony
cypel zbliżał się, nawet przez gęstą ścianę deszczu przezierały drzewa na brzegu. Krzysztof
łatwo by dopłynął, gdyby był przytomny. Ale nie jest. Jeszcze kilkadziesiąt uderzeń wiosłem.
Kajak stał się bezpiecznym domem, woda przestała być grozna. Zalewało mi oczy. Już
sitowie, już jesteśmy na płyciznie. Odłożyłam wiosło, odgarnęłam z czoła mokre włosy.
Krzysiu&
Poruszył się.
Zaraz przybijemy. Będziesz miał dość siły, żeby wysiąść z kajaka? Boję się, że cię nie
udzwignę.
Otworzył oczy i przez chwilę walczył z sobą, by wreszcie wydobyć z gardła świszczący
szept:
Jesteś bardzo dzielna&
Nie zdążyłam przestraszyć się wysiłku, z jakim zdobył się na te parę słów. Kajak przybijał
do brzegu. Pewnym ruchem wiosła skierowałam go do małego wgłębienia, naturalnej
zatoczki wśród przybrzeżnego sitowia. Na ostatnich paru metrach woda była płytka, spód
kajaka otarł się o kamieniste dno i jego dziób zarył się w szlamisty brzeg. Nie wahałam się
ani chwili. Odłożyłam wiosło, ostrożnie zdjęłam z kolan głowę Krzysztofa i czepiając się
sitowia stanęłam w jeziorze. Woda dochodziła mi do pasa. Krzysztof zawsze wyciągał kajak
głęboko na ląd, żeby nie zniosła go silniejsza fala. Wiedziałam, że nie mam na to dość sił,
brzeg nie był tu całkiem płaski, od razu wznosił się lekko pod górę. Chciałam tylko
przywiązać kajak do wiszącego nad wodą konaru nadbrzeżnej topoli, wyprowadzić
Krzysztofa i jakoś zaciągnąć go do samochodu, zaparkowanego o niespełna dziesięć metrów.
Już stojąc w wodzie roztarłam ramiona jak po długim malowaniu, poruszyłam palcami obu
dłoni i dopiero wtedy pochyliłam się nad mężem.
Spróbuję cię podnieść.
Sprowadz pomoc.
Nie mogę mówiłam wyraznie i stanowczo. Nie potrafię wyciągnąć kajaka na
brzeg. Jest w nim mnóstwo wody, jeśli go zostawię na fali, wywróci się razem z tobą. Musisz
wstać.
Tak.
Dzwignął głowę i bezsilnie znów opadł na dno kajaka. Zdecydowanym ruchem
podsunęłam pod jego plecy mokre ramię.
Złap mnie za szyję, pomogę ci.
Powoli, jak na filmie puszczonym w zwolnionym tempie, podniósł do góry najpierw prawą
rękę, potem lewą i spróbował się podzwignąć na prawym łokciu. Kajak zachybotał
niebezpiecznie.
Oprzyj się o mnie mocno. Bądz spokojny, nie przewrócisz się.
Nie czułam kamieni wrzynających się w stopy, nie bałam się wiatru ani fali bijącej prosto
w piersi. Zarzuciłam sobie na szyję jego prawą rękę i z trudem uniosłam go do pozycji
siedzącej. Dysząc ciężko z wysiłku odpoczywałam, nie zważając na strugi deszczu zalewające
mi oczy. Nie miałam pojęcia, co dalej robić. Gdzieś tam kołatało we mnie tępe
przeświadczenie, że nie warto się męczyć, sama stąd nie odejdę, a Krzysztofa nie uniosę,
zginiemy oboje, nawet rozpaczać nie miałam już siły. Rozhuśtany kajak ugodził mnie mocno
w biodro. Niespodziewany ból dodał mi energii.
Krzysztof, pomóż mi, sama nie dam rady.
Nie odpowiedział, ale puścił mnie, ostrożnie podgiął nogi, odwrócił się i mozolnie
dzwignął na czworaki. Teraz już tylko trzymałam ze wszystkich sił kajak. Krzysztof oparł się
ciężko o burtę, dłoń mu się obsunęła, głowa znowu opadła, ale raz jeszcze poderwał się i
niesłychanie wolno, sapiąc głośno, przeniósł rękę z burty na moje zgięte plecy. Zatoczyłam
się pod jego ciężarem, ale natychmiast objęłam go w pasie ramionami i wpółciągnąc
wydobyłam z kajaka, który rozkołysany, pełen wody, wywrócił się do góry dnem. Oboje
staliśmy teraz w jeziorze, zanurzeni po piersi, pod zacinającym deszczem. Krzysztof trząsł się
z zimna, czułam, że uginają się pod nim kolana. Nie potrafiłam sobie nigdy potem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]