[ Pobierz całość w formacie PDF ]
na swiecie!
Czern! Momentalnie przestal czuc ucisk sznurka na palcach, kolce Charantha pod
posladkiem. Nagle z powrotem byli w sloncu, nad znajomym stozkiem Telgaru.
Daleko w dole, ponad szczytem Warowni Telgar, zalsnila w sloncu zlocista iskra,
oznajmiajac przybycie Meranath. Wielki spizowy smok z wdziekiem zawrocil na czubku
skrzydla i zaczal pikowac w strone Weyru.
Iantine mial wrazenie, ze wszystko dzieje sie zbyt szybko... Z wysokosci widzial o wiele
wiecej niz z ziemi: smoki spiace w sloncu na skalnych polkach, mlodych jezdzcow
cwiczacych rzuty workami do ognistego kamienia i podnoszenie tychze, nawet weyrzatka
przy porannej kapieli smokow w jeziorze. Miedzy nimi jest Debera. Probowal rozpoznac ja i
Morath, ale odleglosc zacierala szczegoly. Dwa smoki, obydwa spizowe, zajadaly zdobycz
w glebi doliny. Jakis jezdziec wyskoczyl z pomiedzy tuz przy wartowniku, ktory szerokim
gestem pozwolil mu ladowac. Charanth takze znalazl sie nisko, rozpoznano go i powitano
serdecznie. Iantine czul, jak w wielkim smoczym brzuchu cos burczy. Czy smoki potrafia do
siebie mowic na glos? Musial mocniej przytrzymac obraz, w przeciwnym razie ped opadania
wyrwalby go z reki. K'vin odwrocil glowe i spytal:
-Przy jaskini?
-Bardzo prosze - przytaknal Iantine, walczac z wyrywajacym sie dzielem. Prawde mowiac,
nie zmartwilby sie, gdyby je stracil, ale musialby wtedy zmarnowac kolejna deske.
Przerzucil noge nad smoczym grzbietem i jak najszybciej zsunal sie po lapie smoka.
-Wielkie dzieki, K'vinie -usmiechnal sie spogladajac do gory. Musial dlonia oslonic oczy
przed sloncem.
-Nie ma za co. Zasluzyles sobie na wiecej tym, co dzisiaj zrobiles.
Charanth znow zaburczal, a lagodnie wirujace blekitem oczy popatrzyly na Iantine'a, ktory i
jemu milo podziekowal. W chwile pozniej spizowy smok wzniosl sie w gore, dwakroc
uderzyl skrzydlami i wyladowal na progu kwatery Wladczyni.
-Wrociles, wrociles caly i zdrow - wolal Leopol, biegnac co sil z dolnej jaskini. Skoczyl ku
Iantine'owi, ktory oslonil reka obraz, by chlopiec go nie uszkodzil.
-Co tu masz? - spytal Leopol, uwaznie dotykajac plotna.
-Trzeba to przerobic - odparl Iantine wiedzac, ze nie zdola uspic ciekawosci tego chlopaka.
-Ach, portret Chalkina? - Leopol siegnal po plotno, a Iantine obrocil sie na piecie i zabral
obraz z zasiegu malych ciekawskich raczek, zaslaniajac go wlasnym cialem.
-Troche jestes za sprytny, wiesz?
-Mhm - w usmiechu Leopola nie bylo nawet sladu zawstydzenia. - Jak bylo? Co sie stalo,
kiedy go usuneliscie?
Iantine stanal jak wryty i popatrzyl na chlopca.
-Kogo niby usunelismy?
Leopol wsunal zwiniete w piesci dlonie za pasek, przechylil glowe i poczestowal Iantine'a
dlugim, pelnym niesmaku spojrzeniem, po czym potrzasnal glowa.
-Po pierwsze, odleciales na smoku z Weyru Fort. Po drugie, nie wrociles na noc, wiec cos
sie tam musialo zdarzyc. Tym bardziej ze Przywodcow Weyru tez nie bylo. Po trzecie,
wszyscy wiedzieli, ze Chalkin musi odejsc, a po czwarte, wracasz tu z portretem, ktorego
przeciez nie namalowales w Weyrze. - Leopol rozlozyl rece. - To oczywiste. Lordowie
Warowni i Przywodcy Weyrow pozbyli sie Chalkina. Zdjeli go ze stanowiska, usuneli i
zeslali. Mam racje? - Poslal Iantine'owi usmiech w ramach podsumowania i przechylil glowe
w druga strone. - Mam racje, czy nie? - powtorzyl.
Iantine westchnal.
-Nie moge potwierdzic ani zaprzeczyc - odparl taktownie i ruszyl w strone swej sypialni.
Leopol wyprzedzil go tak, ze artysta musial sie zatrzymac.
-Ale mam racje z Chalkinem, prawda? Nie chcial sie przygotowywac do Opadow, byl
bardzo surowy dla swoich ludzi, a polowa Lordow Warowni jest mu winna cale worki
marek, za przegrane w grach hazardowych.
Iantine zatrzymal sie.
-Dlugi hazardowe? - Minal Leopola, chcac umknac w watpliwe zacisze swojej komnatki, nie
zdradzajac sie ani slowem przed tym okropnym plotkarzem.
-Ach, Iantine - Tisha zauwazyla go i ze zrecznoscia zaskakujaca dla tak otylej osoby
blyskawicznie przecisnela sie pomiedzy stolami, by go zatrzymac. - Zlapali Chalkina?
Wszystko w porzadku? Bardzo sie opieral? Zona poszla za nim na wygnanie? To by mnie
zaskoczylo, szczerze mowiac. Czy Vergerin zyje? Przejmie Warownie od razu, czy bedzie
musial czekac do Zgromadzenia na Koniec Obrotu?
Leopol az sie zgial ze smiechu na widok miny malarza.
-Tak, nie, nie, tak, nie wiem - wyrecytowal w odpowiedzi na ten huraganowy ogien pytan.
-Widzisz? Nie tylko ja wiem swoje - dyszal Leopol, przytrzymujac sie jedna reka krzesla dla
rownowagi, podczas gdy druga ocieral lzy smiechu, zachwycony soba i reakcja Iantine'a.
-Chce uslyszec wszystko od poczatku, chlopcze - powiedziala Tisha i postawila przed nim
kubek z klanem i cala tace swiezo upieczonych ciasteczek. - Zaczynaj. Siadaj. Miales ciezki
dzien, a jeszcze nawet nie dochodzi poludnie.
-Zabiore to i bardzo ostroznie zaniose do pokoju - powiedzial Leopol. Zlapal zapakowany
obraz i wyjal go z dloni malarza, ktory bezwiednie rozluznil palce. - Nawet na niego nie
spojrze, poki mi sam nie pozwolisz.
-Nie, Leo, poczekaj - osadzila go Tisha. - Chce zobaczyc, jak zdaniem Chalkina wyglada
"zadowalajacy" portret.
-Czyja nie mam juz prawa do odrobiny prywatnosci? - wykrzyknal Iantine, wznoszac dlonie
w gescie bezradnosci. - Czy tu sie nie uchowa zaden sekret?
-Nie ma mowy, to jest porzadny Weyr - odparla Tisha. - Jedz. Pij. Leo, wez koszyk, ktory
przygotowalam dla K'vina i zanies mu go do weyru. Nie widzialam Zulayi ani Meranath, wiec
pewnie zatrzymaly sie w Warowni.
Pod Iantinem ugiely sie nogi, wiec opadl na krzeslo, ktore Tisha zapraszajaco odsunela od
stolu.
-Moge? - spytal proszaco Leopol, z mina aniolka i jedna reka na zasuplanym sznurku.
-Zdaje mi sie, ze i tak bym cie nie powstrzymal - odparl malarz i chwycil szkicownik,
wsuniety za papier. Notes o malo co nie upadl, gdy chlopiec energicznie odpakowywal
obraz.
Iantine schowal szkice. Nie chcial ich pokazywac publicznie. Dwaj wykastrowani gwalciciele
umarli niemal w chwili, gdy skonczyl rysowac. Gorzko zalowal zadowolenia, jakie wzbudzil
w nim wyrok, wydany na tych ludzi. Chyba nie zdawali sobie sprawy, ze Chalkin bedzie ich
dreczyl? Przeciez sami prosili, by ich odwieziono do Bitry. Nie, na pewno by do niego nie
wrocili, gdyby o tym wiedzieli. Spostrzegl, ze Tisha bystro wpatruje sie w jego twarz.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]