[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mÄ™¬czyÅ‚a Dobiech z kryminaÅ‚u wyjdzie, szybciej niż siÄ™ Dobiechowa spodziewa, Klukowa mówiÅ‚a,
że w sÄ…dzie gadali, co i Kluk, i Dobiech dużego wy¬roku nie dostanÄ…, bo i Dobiecha, i Kluka
wsadzili do wariatów, badali i wyszło, że oba są wariaty. No, że Kluk głupi, to my i bez badania
wiedzieli, czy mÄ…dry by sobie Klukowa braÅ‚? ale żeby Do¬biech? czy on gÅ‚upio żyÅ‚? Pracować nie
pracował, bo Dobiechowa za niego wszystko zrobiła, pił od rana do wieczora, bo pieniądz
Dobiechowej odbie¬raÅ‚, no, czy on gÅ‚upi?
O, jakby taką Amerykanową do wariatów
eli toby na pewno wyszÅ‚o, że gÅ‚upia, chociaż dularami wypchana. Raz, że pod samym jej bo¬kiem,
prawie na oczach, Amerykan z Lumpelka sie zadawał, a teraz z Dobiechowa się zadaje, a ona tego
nie widzi, jeszcze sama Amerykana za¬chÄ™ca, jedz, jedz, Stefanku, z paniÄ… Dobiechowa, trzeba
pomóc kobiecie, koniecznie trzeba pomóc. Ożesz, ale ona głupia, z tym swoim pomaganiem, ta
AmerykanowÄ…! Pięćset zÅ‚otych za ledwo opie¬rzone kawki straciÅ‚a, hodowaÅ‚a te kawki, w dzio¬by
im jedzenie wtykaÅ‚a, a tu kot na podwórze zalazÅ‚, kawki ucapiÅ‚ i po kawkach! I co Amery¬kanowÄ…
robi? Jak gÅ‚upia lata naokoÅ‚o domu, woÅ‚a: KaÅ›ka! ZoÅ›ka! bo jednej kawce daÅ‚a KaÅ›ka, a dru¬giej
ZoÅ›ka! LataÅ‚a, lataÅ‚a i nie znalazÅ‚a, to siadÅ‚a i pÅ‚acze. Ludzie, czy widziaÅ‚ kto, żeby po kaw¬kach
pÅ‚akać? Nie, tego jeszcze nikt nie widziaÅ‚ i nie sÅ‚yszaÅ‚. PÄ™c ze Å›miechu można. Toż ona ro¬baczka
nie rozdusi ani myszki nie utopi. Ciućko¬wÄ… widziaÅ‚a nie raz i nie dwa, jak AmerykanowÄ… myszkÄ™
widać w domie złapała, bo ją za ogonek trzymając na trawkę wynosiła i na trawkę żywą puszczała.
Istny cyrk. A kuraka to jej trzeba za¬rżnąć, bo sama nie zarżnie. %7Å‚eby taka duża baba kuraka
kolanami ścisnąć nie potrafiła i nożem po szyi przejechać raz dwa?
We wrzeÅ›niu wynikÅ‚a nowa awantura z Amery¬kanowÄ…! Bo tak:
Smolarek siano z łąki kobyłką zwoził. Kawał ma do łąki, że cztery kilometry, bo łąka z lewej strony
jeziora, nad zatoczką. Kobyłka niemłoda, ale wytrwała i bardzo robotna. I już od trzech at> jak
Smolarek kobyÅ‚kÄ… siano woziÅ‚, to zaraz przed przystankiem pekaes, bo tam szosa pod gór¬kÄ™
prowadzi, kobyłka na kolana klękała i na ko-łanach wóz ciągnęła, aby tylko nie stanąć, no, bo jak
stanie, to jej pod górkę ciężko będzie ruszyć Taka zmyślna, mądra. No i jedzie Smolarek pod górkę
szosÄ…, a tu akurat AmerykanowÄ… idzie z ja¬kiegoÅ› pewno spaceru. Bo ona to lubi tak siÄ™ włó¬czyć,
to tu, to tam, nad jezioro pójdzie, siądzie, patyki w wodę wrzuca, patrzy się w te patyki albo w
ogóle nic nie robi, tylko siedzi i patrzy we wodę, albo na łabędzie woła, żeby przypływały, bo im
chleba przyniosÅ‚a, Filip! Filip! woÅ‚a, nie wiadomo dlaczego Filip, ale Å‚abÄ™dzie, takie dzi¬wy, pÅ‚ynÄ…,
jak tylko AmerykanowÄ… krzyknie, pÅ‚y¬nÄ…, do brzegu dopÅ‚ywajÄ…, wyÅ‚ażą i z rÄ™ki jej je¬dzÄ…. Albo do
lasu pójdzie i łazi, łazi, albo się gdzie pod drzewem położy i patrzy w górę. I jak się jej nie nudzi,
dziwne, nie? No, to wraca z takiego swojego spaceru i widzi, kobyłka wóz z sianem ciągnie, no,
ledwo ciÄ…gnie, ale ciÄ…gnie, a Smola¬rek lekko w kobyÅ‚kÄ™ batem strzela. Panie Smola¬rek, mówi
Amerykanową, koniowi ciężko, siana pan za dużo na wóz władował. A Smolarek mówi, że to nie
koń, tylko kobyłka. I że nie za dużo, ale w sam raz, tyle co zawsze. Kiedy ten koń, gada
Amerykanową, ledwo idzie. Fakt, kobyłka raz po raz pierdzi, bo pod górkę jej ciężko i zaraz pewno
uklęknie i na klęczkach będzie wóz ciągnąć. To grzech, powiada jeszcze Amerykanową, tak konia
męczyć. Smolarek czuje, że go nerwy biorą, ale nic nie mówi, tylko kobyłkę podcina. Panie
Smo¬larek! krzyknie AmerykanowÄ…, jak panu nie wstyd, konia bić! Ożesz jÄ…! ale siÄ™ SmolareK
wściekł, ale kobyłce dołożył. Panie Smolarek! krzyczy Amerykanową. A tu kobyłka na kolana pada
i na kolanach, popiardując, wóz ciągnie. O matko święta, jak Amerykanową nie krzyknie, dóskoczy
do kobyÅ‚ki, chce jÄ…, widać, na nogi po¬stawić, o, matko Å›wiÄ™ta, zgÅ‚upiaÅ‚a caÅ‚kiem, jeszcze siÄ™ pod
wóz podwinie i bÄ™dzie nieszczęście, a Smo¬larek tak siÄ™ wnerwiÅ‚, że już naprawdÄ™ ze wszyst¬kich
sił biedną kobyłkę nakłada, aż ta wozem szarpie, chce szybciej wciągnąć, Amerykanową się plącze,
z drogi, pani Amerykanowo, krzyczy Smo¬larek, bo pani niechcÄ…cy doÅ‚ożę, o matko boska, a
Amerykanową płacze głupia rzewnymi łzami, kobyłki się czepia, no i Smolarek wnerwił się do
końca, dołożył kobyłce, kobyłka na bok padła, wóz też się przewalił, a Amerykanową dostała
spazmów i Amerykan ją do domu musiał zabrać, no i czy nie głupia?
Tak na poczÄ…tku listopada Franek psiaka ZoÅ›¬ki dopadÅ‚ i najpierw przydusiÅ‚, a potem pod pa¬chÄ™ i
do jeziora utopić poszedÅ‚. Tego psiaka ZoÅ›ka Franków koÅ‚o sklepu znalazÅ‚a i do domu przy¬niosÅ‚a.
Mały był, szczeniak, nie wiadomo, skąd się tu do nas przyplątał. I od razu do Zośki, po gębusi ją
liże, ogonkiem merda. I patrzcie, jaki to dzieciak sprytny potrafi być, Zośka dobrze wiedziała, że
ani Franek, ani Franka psiaka ży¬wić nie pozwolÄ…. Franka może by i pozwoliÅ‚a, ale Franek? Franek
jak by mógÅ‚, toby żadnemu psia¬kowi ani kotowi nie przepuÅ›ciÅ‚. Taki już ma cha¬rakter. To ZoÅ›ka
psiaka do domu zaniosła i od razu g0 schowała. I nikt nie wiedział, gdzie się ten psiak podział. Tyle.
że teraz Zośka zamiast
Pietrka pilnować albo ziemniaki strugać, albo świniakom pomyj zanieść, ciągle gdzieś przepada i
przepada. I razem z Zośką zawsze kawał chleba przepada, i słoik śmietany przepada; Franka Zośkę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]