[ Pobierz całość w formacie PDF ]
machając ogonkiem. To Tallulah. Stanęła przy płocie, wspięła się na sztachety i
skierowała na Christophera pytające spojrzenie.
- Nie, nie ma jej - powiedział.
Koza zameczała żałośnie.
- Przykro mi, ja też nie jestem szczęśliwy z tego powodu, ale to prawda, oboje
będziemy musieli się do tego przyzwyczaić. - Rada była niezła, choć wiedział, że
będzie mu trudno się do niej zastosować.
Einstein miał rację, wszystko jest względne, również czas. Larkin spędziła z
nim na farmie zaledwie dwa i pół tygodnia, a wydawało mu się, że to całe jego
życie. A teraz nie było jej już trzy tygodnie, a on wciąż tęsknił za nią, jak
pierwszego dnia, kiedy odeszła. Tymczasem tu, na farmie, wszystko mu ją
przypominało, gdzie nie spojrzał, widział ją i to, co razem robili, stworzyli,
przeżyli... Niby wszystko było tak samo, kiedy odeszła Nicole, a jednak całkowicie
inaczej, bo do momentu, w którym rozstali się z Nicole, ich uczucie zdążyło się
wypalić. Nie mówiąc już o tym, że nawet w chwili największego rozkwitu nie
165
S
R
mogło się równać z tym, co czuł do Larkin. A czuł tak wiele, że nie potrafił w sobie
tego zabić.
Z kieszeni spodni dobiegł go dzwięk dzwonka komórki.
- Tak, słucham? - odezwał się.
- Christopher? Witaj, tutaj Dale White z Pure Foods. Jesteś może gdzieś koło
swojego biura?
- Nie, jestem na pastwisku.
- Więc idz do siebie i obejrzyj faks, który ci wysłałem.
- A co to takiego?
- Czeka tam na ciebie twoje pierwsze zlecenie.
Pierwsze zlecenie, powtórzył w myślach Christopher. To deska ratunku, o
jakiej mógł tylko pomarzyć. Powinien poczuć ulgę, a jednak zawładnęło nim inne
uczucie. Zawsze uważał, że w życiu niczego nie należy żałować, bo to tylko strata
czasu i energii. Nie można było zmienić przeszłości, więc jaki był sens czegoś
żałować. A jednak czuł głęboki, przejmujący żal. Gdyby to się stało trochę
wcześniej, te głupie cztery tygodnie, jego życie byłoby dziś zupełnie inne. No tak,
tylko że problem nie leżał przecież w pieniądzach, ale w Larkin. Jakim był idiotą...
Wsunął komórkę do kieszeni i spojrzał na Tallulah.
- Nic tu po tobie, biegnij na górę.
Koza obrzuciła go raz jeszcze rozczarowanym spojrzeniem i zaczęła się
wdrapywać na wzgórze, gdzie pasło się stado.
Larkin wróciła do LA i rzuciła się w wir niekończących się imprez, bankietów
i towarzyskich spotkań. Nalegała, by menadżer załatwił jej jak najwięcej
kontraktów. Ale gdy stała za kulisami na pokazach mody, gdy słyszała rozanielony
świergot pozostałych modelek, czuła się kompletnie nie na swoim miejscu.
Brakowało jej farmy, pracy w otoczeniu przyrody, nawet jeśli pod koniec dnia
zmęczona padała na łóżko. Tęskniła za zwierzętami, do których się przywiązała, za
166
S
R
ich figlami, a szczególnie brakowało jej Tallulah. Najbardziej jednak tęskniła za
Christopherem. Było to pierwsze uczucie, które pojawiało się każdego ranka zaraz
po przebudzeniu. Były takie momenty, że tęsknota ogarniała ją bez reszty. Wtedy
skrywała twarz w dłoniach, czując jedynie bezradność i rezygnację. Musiała to
wszystko jakoś przeczekać, kiedyś to wreszcie minie, pocieszała się.
Znowu rozległ się dzwonek. Sięgnęła z niechęcią po Black Berry'ego.
- Witaj, córeczko, co u ciebie?
Więc jednak zadzwonił.
- W porządku, a u ciebie? - zapytała, siląc się na beztroski ton.
- Jestem w LA. Może wpadniesz i zjesz lunch ze swoim staruszkiem?
Po raz pierwszy, odkąd opuściła Vermont, szczerze się uśmiechnęła.
- Przyjechałeś do LA? To wspaniale. Daj mi pół godziny, zaraz będę.
Spotkali się w Chop-house", ulubionej restauracji Cartera specjalizującej się
w stekach. Krzesła i ławy były tu pokryte czarną skórą nabijaną ćwiekami, martini
idealnie schłodzone, a steki nieskończenie soczyste. Larkin ucałowała ojca w czoło i
usiadła naprzeciw niego.
- Powiedz, co cię sprowadza? - zapytała. - Wracasz do swoich interesów, czy
chcesz zostać obieżyświatem?
- Nic z tego. Wciąż pracuję na farmie u Christophera. Dostał duży kontrakt z
Pure Foods i ma sporo pracy. Każda pomoc mu się przyda, nawet moja.
- To dobrze, że ma ciebie.
- Cóż, nie potrwa to już zbyt długo, szykują się kolejne zmiany. - Jego oczy
lśniły emocjami.
Larkin poczuła ukłucie w sercu. Za dobrze znała ten wzrok.
Carter pociągnął drinka i skrzyżował ręce.
- Molly i ja pobieramy się.
Nic nie odpowiedziała, tylko poprawiła sztućce na stole.
- Rozumiem, że tego nie pochwalasz. - Bacznie się jej przyglądał.
167
S
R
- Uważam, że Molly to wspaniała kobieta, tylko... chyba miałam nadzieję, że
tym razem dasz sobie trochę więcej czasu, żeby ją poznać.
- Ależ ja ją znam!
- Zawsze tak uważałeś. Tato, minęły dopiero dwa miesiące, więc jak możesz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]