[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- To po prostu stare rzeczy. Nie należy liczyć na to, że
potraktujesz mnie poważnie, poślubisz i wprowadzisz się
S
R
do domu, w którym wszędzie są rzeczy Sary. Nie mogę
uparcie trzymać się przeszłości.
- Zlub? Przeprowadzka?
Sądziła, że się przesłyszała. Za mało się znali, więc na
razie małżeństwo nie wchodziło w grę. Jeszcze nie oswoi-
ła się z myślą, że spędzili razem noc.
- Chodz - rzekł Dominic.
Położył rzeczy na stosie suchych gałęzi i podpalił.
Kay postanowiła, że sama nie wspomni o małżeństwie.
A jeśli Dominic znowu poruszy ten temat? Hm, wtedy...
wymyśli coś na poczekaniu. To tak prędko się nie zdarzy.
Małżeństwa byłoby szaleństwem.
- Przypilnuj ognia, a ja pójdę po następne pudło.
- Dobrze.
Dorzuciła gałęzi, aby suknie Sary paliły się żywym
ogniem.
Dominic stwierdził, że operacja, której się bał, nie jest
taka przykra. Raz czy dwa zawahał się przed wrzuceniem
czegoś w płomienie. Lecz dopiero po otwarciu małego
pudła zawahał się, zwlekał.
Kay przykucnęła obok.
- O co chodzi?
- O to. - Westchnął smutno. - Patrz!
W pudełku leżał biały miś.
- Sara była w ciąży. Rozzłościła się, że kupiłem za-
bawkę, bo według niej to zły znak. Wyzywanie losu.
- Nikt nie ma wpływu na swój los, chociaż nam się
zdaje, że możemy coś zmienić.
Dominic rzucił misia w ogień i wstał. Kay chwyciła go
za rękę.
- Byłem nieprawdopodobnie szczęśliwy. Chciałem
podzielić się radością z całym światem, ale Sara prosiła,
S
R
żebym zachował tajemnicę przez pierwsze niepewne mie-
siące. A potem nie było sensu mówić. Teściowie strasznie
rozpaczali i nie miałem sumienia pogłębiać ich bólu.
- Rozumiem cię.
Objęli się, a w ich oczach pojawiły się łzy.
Dominic płakał nad okrucieństwem losu.
Kay przypomniała sobie pierwsze spotkanie, gdy po-
mylił ją ze zmarłą żoną. I natarczywie pytał o Polly. Wte-
dy sądziła, że to niegrozne. Teraz doszła do wniosku, że
oszukiwała się, bo Dominic nie jest uleczony, nie przebo-
lał straty. Ona i Polly stanowią namiastkę rodziny, której
się nie doczekał.
Oboje mieli złudzenia.
Dominic łudził się, że można zapełnić puste miejsce po
zmarłej żonie i nienarodzonym dziecku. Palił pamiątki,
ponieważ uznał, że już nie są potrzebne jako rekwizyty.
Kay łudziła się, że pocałunek nieznajomego zbudzi ją
do innego życia. Chciała pomóc mu się wyleczyć, ale
swym nieprzemyślanym wtrącaniem się jedynie pogorszy-
ła sprawę. I to bardzo.
Zadzwonił budzik, więc ucieszyła się, że ma pretekst
by się pożegnać.
- Muszę już iść.
Dominic nadal ją trzymał, jakby wiedział, że ucieka od
niego. A chciał ją zatrzymać.
- Wpadnę pózniej.
Kay bała się odezwać, więc jedynie rozciągnęła usta
w wymuszonym uśmiechu. Uciekła, zostawiając narzędzia.
Dominic wzdrygnął się, jakby dostał zimnych dreszczy.
Miał wrażenie, że Kay już nie wróci.
Czuł, że coś się między nimi popsuło.
S
R
Widocznie zle wybrał moment palenia rzeczy Sary.
%7łałował, że nie zrobił tego kilka dni wcześniej, lub choćby
rano, lecz wolał, by Kay widziała, że rozstaje się z prze-
szłością i myśli o przyszłości. Chciał dać dowód, że pra-
gnie, aby ona należała do jego przyszłości.
Lecz chodziło o coś więcej niż palenie pamiątek.
Dostrzegł moment, w którym Kay odsunęła się od nie-
go; nie fizycznie, lecz emocjonalnie. Zauważył, jak jej
ulżyło, gdy zadzwonił budzik. Skorzystała z okazji, by
prędko odejść.
Stał wpatrzony w dogasające ognisko i kolejno przy-
pominał sobie każde słowo, każdy gest, aż dotarł do klu-
czowego momentu. Zrozumiał, co zrobił.
Kay czuła się, jakby znowu miała osiemnaście lat i była
przytłoczona problemami, z którymi nie umie sobie pora-
dzić. Kolejny węzeł gordyjski! Znowu inni manipulują nią
dla swoich celów. Lecz tym razem nie ucieknie przed trudną
sytuacją. Ucieczka rzadko jest dobrym rozwiązaniem.
Gdyby przed laty odważyła się upomnieć o swe prawa,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]