[ Pobierz całość w formacie PDF ]

roztapiał. Stojąc przy wyjściu ze szpitala, Serena zastanawiała
się, czy poczekać na autobus, czy też wrócić do domu piechotą.
Wystawiwszy nos za próg, zdecydowaÅ‚a, że pójdzie na przysta­
nek. Kiedy jednak szerzej otworzyła drzwi, tuż za nią rozległ się
znajomy głos:
- Chętnie cię podwiozę, jadę w tym samym kierunku... -
Doktor wskazał jej drogę do samochodu.
Kiedy zatrzymał się przy Primrose Bank, Serena grzecznie
podziÄ™kowaÅ‚a za uprzejmość i próbowaÅ‚a siÄ™ oddalić, lecz sta­
nowcze  zostań" zatrzymało ją w pół drogi.
Wysiadł i podszedł z nią do wejścia.
- Ale naprawdę nie ma potrzeby - wybąkała, czując, jak ter
Feulen wyjmuje klucz z jej ręki.
Nie było sposobu, by go powstrzymać.
116
Oboje znalezli siÄ™ w wÄ…skim holu, po czym weszli do pokoju.
Kot leżaÅ‚ zwiniÄ™ty na kanapie. WyglÄ…daÅ‚ jak zakurzona, szma­
ciana piłka. Kiedy weszli, otworzył ślepia, ale zaraz zamknął je
znowu.
- WidzÄ™, że masz towarzysza - powiedziaÅ‚ ter Feulen, zbli­
żajÄ…c siÄ™ do zwierzÄ™cia. PogÅ‚askaÅ‚ matowe futerko. - Jest wygÅ‚o­
dzony. Gdzie go znalazłaś?
- Dobijał się wczoraj do moich drzwi. Był zupełnie mokry.
Mam nadzieję, że dojdzie do siebie. Cieszę się, że tu trafił.
- Serena skrzywiła się. - Ale nie mogę przecież ciągle nazywać
go  on".
Ter Feulen delikatnie podniósł zwierzę.
- To jest kotka -- oznajmił - i myślę, że będzie bardzo piękna,
gdy znowu odzyska siÅ‚y. Ja wstawiÄ™ wodÄ™ na herbatÄ™, a ty przy­
gotuj dla niej posiłek. Przy herbacie zdecydujemy, jak damy jej
na imiÄ™.
Nalewając mleko do miski, Serena myślała o niezliczonej
liczbie określeń na zepsutą naturę ludzi, którzy wpraszają się
w gości. Nie odważyła się jednak wyliczyć ich głośno. Doktor
wyglądał na mężczyznę, który po całym dniu ciężkiej pracy
potrzebuje napić się dobrej herbaty, nie miała więc serca mu
odmówić. Poza tym słysząc go krzątającego się po kuchni tak,
jakby robił to codziennie, Serena poczuła, jak jakaś iskierka
szczęścia rozjaśnia jej ponure życie.
Popijając gorący napój, przyglądali się kotce, która mozolnie
wspięła się na kanapę i w mgnieniu oka zapadła w sen. Doktor
zdecydował, że nazwą ją Beauty.
- Mam jeszcze dzisiaj spotkanie - powiedział, patrząc na
zegarek. WstaÅ‚ i zapytaÅ‚ obojÄ™tnie: - Na Å›wiÄ™ta wszystko goto­
we?
- Tak, dziękuję.
OdprowadziÅ‚a go do drzwi i staÅ‚a przez chwilÄ™ w progu, pa­
trząc, jak się oddala. Pewnie umówił się z tą dziewczyną, którą
zamierza poślubić, pomyślała.
117
Pozmywała naczynia, uprzątnęła kuchnię i usiadła w fotelu
przy grzejniku. Miała przed sobą cały wieczór, ale przez kilka
ostatnich dni nauczyła się wypełniać czas między powrotem ze
szpitala a porą na pójście do łóżka. Dzisiaj postanowiła napisać
list do pani Blom i zawiadomić ją o ślubie matki.
Rano Å›nieg wciąż jeszcze padaÅ‚. Serena na pół godziny wy­
puÅ›ciÅ‚a Beauty do ogrodu. W tym czasie zjadÅ‚a Å›niadanie, a na­
stępnie, otulona swoim starym paltem, wyszła z domu wcześniej
niż zazwyczaj.
Zamierzała przejść do szpitala pieszo, jako że autobusy o tej
porze były zatłoczone. Znieg zacinał prosto w oczy. Dziewczyna
skuliła się, kryjąc głowę w kołnierzu.
Przechodząc koło równoległego do ulicy kanału, usłyszała
krzyk - prawdopodobnie kobiety lub dziecka. Zatrzymała się
i rozejrzaÅ‚a wokół. W zasiÄ™gu jej wzroku nie byÅ‚o nikogo. Wo­
łanie musiało pochodzić z domów po drugiej stronie ulicy. Nie
zwlekając poszła dalej, ale niebawem stanęła, bo krzyk rozległ
siÄ™ znowu.
Ktoś chyba szamotał się w wodzie. Kiedy Serena spojrzała
w dół, krzyk zamienił się w niewyrazny odgłos zachłyśnięcia się.
Serena rozejrzaÅ‚a siÄ™ raz jeszcze. Na ulicy nie byÅ‚o nikogo. Zrzu­
ciła więc płaszcz, buty i po przybrzeżnym nasypie zsunęła się do
ciemnej, lodowatej wody.
Marc był jeszcze w domu. Stał w oknie salonu.
Paskudny dzień, pomyślał i zwrócił się do Bishopa:
- Należy współczuć każdemu, kto w taką pogodę zmuszony
jest wyjść z domu. - Spojrzał na zegarek. - Niedługo Serena
będzie wychodziła do pracy.
Widział ją w wyobrazni, jak zbliża się do szpitala w swoim
wytartym płaszczu, podobna do malej, przemoczonej myszki...
MinutÄ™ pózniej wybiegÅ‚ z domu, nie zważajÄ…c na proÅ›by Bis­
hopa, który nalegał, by zjadł śniadanie.
118
Nie było sensu jechać na Park Street. Serena prawdopodobnie
dawno już wyszła, lecz gdyby pojechał drogą, o której mówiła,
że zawsze chodzi nią do szpitala, mógłby ją jeszcze spotkać
i podwiezć przynajmniej kawałek. Na całej trasie do Royalu nie
było jednak śladu dziewczyny, więc ter Feulen wracał drogą,
która prawdopodobnie też by jej pasowała.
- Jestem idiotą - powiedział do siebie. - Z całą pewnością
pojechała dzisiaj autobusem!
Skręcił w boczną ulicę, biegnącą tuż obok kanału, i w oddali
ujrzał niewielką grupkę ludzi bacznie przypatrujących sięczemuś
w wodzie. Po chwili był już przy nich.
Dwie głowy unoszące się nad powierzchnię i na przemian pod
nią znikające powoli dopływały do brzegu.
Natychmiast wezwaÅ‚ policjÄ™ i kaietkÄ™ pogotowia, potem wy­
siadł z samochodu, rzucił na maskę płaszcz przeciwdeszczowy
i bez cienia wahania zsunÄ…Å‚ siÄ™ po nasypie. Nad powierzchniÄ…
mocno zanieczyszczonej wody dostrzegł twarz Sereny; co chwila
chowała się w ciemnej toni.
- Dopłyń do brzegu! - polecił, gdy zbliżył się do niej. - Już
jÄ… mam.
Serena, Å›miertelnie zmÄ™czona i zesztywniaÅ‚a z zimna, wyko­
nała polecenie doktora, lecz kiedy znalazła się przy nasypie,
przekonała się, że wspinaczka po nim jest ponad jej siły. Poczuła
na plecach czyjeś ręce, wciągające ją na zaśnieżoną ulicę. Leżała
bezwładnie, ociekając brudną wodą i szczękając zębami.
- Oddychaj... nie oddychaj... oddychaj gÅ‚Ä™boko... - usÅ‚y­
szała nad głową. Poczuła, że ktoś przykrył ją płaszczem.
- Wytrzymaj, drogie dziecko.
To prośba Marca, uświadomiła sobie.
- Sereno, pojedziesz teraz karetką - rozległ się po chwili ten
sam, chociaż bardziej odległy głos, dochodzący jakby z tunelu.
Wymagasz przebadania. Potrzebujesz kilku godzin, żeby się
rozgrzać i przyjść do siebie.
- Nie. Pójdę do domu. Co z tamtą kobietą? Będzie żyła?
119
- Myślę, że tak.
Usłyszała jego śmiech.
- Następnym razem ratuj kogoś z twoją posturą, Sereno. Ona
waży ze sto pięćdziesiąt kilogramów.
Poczuła, jak dłoń Marca dotyka jej włosów.
- Jestem brudna - wymamrotała.
- Rzeczywiście, jesteś.
SpojrzaÅ‚ na jej umazanÄ… bÅ‚otem twarz, pozlepiane wÅ‚osy i nie­
wielki siniak nad okiem.
Wyglądała tak, jakby leżała tu już kilka godzin, choć
w rzeczywistoÅ›ci od caÅ‚ego wydarzenia dzieliÅ‚y ich dopiero mi­
nuty.
Doktor podniósł ją delikatnie z ziemi i zaniósł do karetki,
w której umieszczono już uratowaną przez nią kobietę. Ter Feu-
len miał rację; była naprawdę bardzo gruba. Serena zamknęła
oczy i zasnęła.
W szpitalu zaczęła strasznie wymiotować. Nudności, brud,
błoto oraz mokra odzież przylegająca do jej ciała sprawiły, że
znalazła się u kresu sił.
Przez caÅ‚y czas, kiedy siostra przeÅ‚ożona i pielÄ™gniarka roz­
bieraÅ‚y jÄ… i obmywaÅ‚y ciepÅ‚Ä… wodÄ…, Serena pÅ‚akaÅ‚a. A gdy w po­
koju pojawił się doktor w suchym i czystym fartuchu, jej rozpacz
jeszcze się wzmogła.
- Wymiotowała? - zapytał przełożoną ter Feulen. - Dobrze,
siostro, zaraz ją obejrzę. Czy są jakieś obrażenia? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wrobelek.opx.pl
  •