[ Pobierz całość w formacie PDF ]

kach ust i oczu pogłębiły mu się w gniewnym grymasie.
- Dlaczego wciąż to robisz? - ryknął i potrząsnął nią
z siłą, która nie pozostawiała wątpliwości co do tego,
jaki jest rozwścieczony. - Dlaczego, u diabła, chcesz mi
to zrobić?
- Bo chcę, żebyś żył! - krzyknęła, w końcu tracąc
panowanie nad sobą. - Nie pozwolę, żeby znowu zginął
przeze mnie czÅ‚owiek. Czy nie rozumiesz, że wolaÅ‚a­
bym sama umrzeć, niż pozwolić, żeby coś ci się stało?
ROZDZIAA SZÓSTY
Stojąc wśród drzew, przed chatą dla myśliwych, Ga-
be wpatrywał się w przerażoną twarz Page i próbował
pojąć znaczenie jej słów.
- O czym ty mówisz?
ZbladÅ‚a jak kreda. Mocniej zacisnÄ…Å‚ rÄ™ce na jej ramio­
nach, żeby nie upadÅ‚a. Oczy Page byÅ‚y szeroko rozwar­
te. Miały dziwny wyraz. Lśniły od łez.
I były błękitne. Tak błękitne, jak pogodne, letnie
niebo. Widocznie, zanim przemyła twarz, wyjęła z nich
brÄ…zowe soczewki kontaktowe, które zmieniaÅ‚y jej wy­
glÄ…d.
Próbowała odwrócić głowę, ale Gabe chwycił ją za
podbródek i zmusił, żeby znowu na niego spojrzała.
Wstrząsnęło nim, że nagle zobaczył przed sobą kobietę,
z którą kiedyś się ożenił.
- Page...
Przysunęła siÄ™ do niego, ale wciąż byÅ‚a bardzo wzbu­
rzona.
- Pozwól mi odejść! Musisz trzymać się jak najdalej
ode mnie, bo twoje życie jest w niebezpieczeństwie. Nie
chcę być znowu odpowiedzialna za żałobę w rodzinie.
NIE UCIEKAJ PRZEDE MN 113
Bez trudu niweczył jej wysiłki, by się wyswobodzić.
- Kto przez ciebie zginÄ…Å‚?
- Detektyw Jim Pratt - szepnęła z trwogą, malującą
się na twarzy. - Miał tylko trzydzieści dwa lata, żonę
i dwoje dzieci. OsierociÅ‚ rodzinÄ™. Przeze mnie. Wszyst­
ko przeze mnie - dokończyła, szlochając.
Gabe przypomniał sobie, co Blake powiedział mu
o detektywie Pratcie.
 Detektyw James K. Pratt nie żyje. ZginÄ…Å‚ w tajemni­
czych okolicznościach w wypadku samochodowym
szesnaście miesięcy temu, zostawiając młodą żonę
i blizniaki... Pracował na własną rękę nad jakąś sprawą,
ale nikt nie wie dokładnie, nad jaką".
- Jaki masz związek ze śmiercią Pratta?
- On zginął przeze mnie - powtórzyła posępnie. -
Bo próbował mi pomóc.
- Czy chcesz powiedzieć, że został zamordowany?
- Gabe nie potrafił ukryć sceptycyzmu.
Zacisnęła dłonie na jego koszuli.
- Tak! Został zamordowany. Tak samo jak zostaną
zamordowani wszyscy ludzie, którzy chcą się do mnie
zbliżyć. Z tobą włącznie.
Gabe wolno pokrÄ™ciÅ‚ gÅ‚owÄ…, usiÅ‚ujÄ…c cokolwiek zro­
zumieć. Aż bał się uwierzyć w to, co słyszy.
- Dlaczego?
- Nie wiem - odszepnęła, a jej uścisk nagle osłabł.
- Nie mam pojęcia. Wiem tylko, że to prawda. I że nie
mogę ryzykować utraty nikogo, kto jest dla mnie ważny.
114 NIE UCIEKAJ PRZEDE MN
Dlatego nawet jeśli przyjdzie mi samotnie mieszkać
w jaskini albo poÅ›wiÄ™cić wÅ‚asne życie, żeby ocalić two­
je, zrobiÄ™ to - dokoÅ„czyÅ‚a z odnalezionym nagle zdecy­
dowaniem, które bardzo onieśmieliło Gabe'a.
Zdjął jej rękę z ramienia i pogłaskał Page po głowie.
- To jest nienormalne.
- Owszem. - Z tym przynajmniej wydawaÅ‚a siÄ™ zga­
dzać.
ZaczynaÅ‚a go boleć gÅ‚owa. TÄ™py, pulsujÄ…cy ból ode­
zwał się też w klatce piersiowej.
- Czy chcesz powiedzieć, że odeszÅ‚aÅ› ode mnie, że­
by mnie chronić? - spytał z niedowierzaniem.
Page głośno przełknęła ślinę i skinęła głową.
- Bałam się dalej z tobą mieszkać. - Ledwie słyszał
jej słowa. - Nie mogłam ryzykować...
- I pomyślałaś, że tak będzie dla mnie najlepiej?
Wrócić do domu i przekonać siÄ™, że żony nie ma? Zno­
sić to piekło, jakie mi stworzyłaś? Po twoim zniknięciu
zawiadomiłem policję. Błagałem, żeby pomogli mi cię
znalezć. A oni zerknęli na ten liścik, który zostawiłaś,
i umorzyli sprawę. Uznali, że żona odeszła od męża
i koniec. PoÅ‚owa tych policjantów byÅ‚a pewnie przeko­
nana, że cię zabiłem i wymyśliłem twoją ucieczkę.
Przez dwa i pół roku caÅ‚y czas poÅ›wiÄ™caÅ‚em na poszuki­
wania, wydawałem niemal każdy zarobiony grosz na
prywatnych detektywów. %7Å‚aden z nich nie odkryÅ‚ jed­
nak, że może ci coś grozić.
Nie bardzo wiedział, jak nazwać uczucie, które go
NIE UCIEKAJ PRZEDE MN 115
ogarnęło. Czy byÅ‚a to uraza, gniew, czy też niedowierza­
nie. Słowa Page wydawały mu się nieprawdopodobne
w najwyższym stopniu.
Ale detektyw James Pratt naprawdę nie żył. Były też
te dziwne zdjęcia...
- ZrobiÅ‚am to dla ciebie - szepnęła Page. - Uczyni­
łabym wszystko, bylebyś był bezpieczny.
- Nie przyszło ci do głowy, że sam powinienem się
troszczyć o swoje bezpieczeństwo? - spytał z goryczą.
- Mogłaś powiedzieć mi, co się stało, dać nam szansę
wymyślenia czegoś razem.
- Nie wolno mi było ryzykować. - Znów zamknęła
siÄ™ w sobie. UkryÅ‚a siÄ™ przed jego zÅ‚oÅ›ciÄ… i pretensja­
mi... Może również przed swoimi obawami.
- Bredzisz - burknął. - Nie mi się nie stało. Nie
mam powodu, żeby ci wierzyć.
- Nie? A co powiesz o wypadku na budowie piekar­
ni? - spytała wyzywająco.
Zmarszczył czoło. Przypomniało mu się zdarzenie,
o którym nie myślał od lat, a, ściślej mówiąc, od czasu
odejścia Page.
- Mówisz o tej belce stropowej, która spadÅ‚a na bu­
dowie trzy lata temu?
Skinęła głową.
- Owszem. UpadÅ‚a tuż obok ciebie. Twoi pracowni­
cy powiedzieli, że cudem uniknąłeś śmierci. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wrobelek.opx.pl
  •